26 grudnia 2007

Promowanie stron internetowych o Star Wars

W tym świątecznym klimacie i w czasie kiedy światełka na choinkach się jeszcze palą, chciałbym poruszyć temat niełatwy, bo dotyczący promowania stron internetowych dotyczących Star Wars.

Problem jaki napotyka każdy, kto stworzył jakąkolwiek stronę internetową związany jest z odpowiednim wypromowaniem swego dzieła. Mniej ważne w tym przypadku jest to, czy nowopowstała strona dotyczy hodowli kotów ozdobnych, czy właśnie uniwersum Gwiezdnych wojen. Podstawową zasadą jest to, iż każda strona powinna mieć wyraźnie zarysowany temat. Warunek ten mamy już spełniony w przypadku witryn dotyczących Gwiezdnych wojen. Zatem - temat już mamy.

Obecnie zauważa się tendencję do wzrastającej szczegółowości stron internetowych. Co to oznacza? Dla przykładu niewiele jest wielkich stron internetowych na temat gier komputerowych (ogólne podejście do tematu), ale wiele jest witryn dotyczących konkretnych tytułów czy serii. Jest to spowodowane z jednej strony względną łatwością tworzenia takiej witryny, bo zdecydowanie więcej mogę zebrać materiałów o jednej grze i sporo o niej napisać - z własnego doświadczenia choćby, z drugiej strony - profilem poszukiwań jakie prowadzą potencjalni goście. To drugie jest właśnie najistotniejsze. Wyjaśnię na przykładzie owych gier komputerowych. Kiedy szukam prezentu - udam się na stronę ogólną zawierającą recenzje i porównania wielu gier. W przypadku jednak kiedy poszukuję dokładniejszych informacji na temat konkretnego tytułu - np. solucji czy porad - znajdę witrynę, dotyczącą tego konkretnego tytułu. Tak na marginesie dostrzegły to już jakiś czas temu duże portale internetowe i albo same tworzą, albo wręcz oferują miejsce hostingowe i wsparcie fanom, którzy w zamian stworzą serwis na dany temat. Żeby daleko nie szukać - onet.pl ma kilka serwisów, które tylko dzięki wspólnej domenie można rozpoznać jako należące do jednego "koncernu" - dla przykładu: http://kuba.onet.pl/. Podobnie w naszym Star Warsowym światku. Jeśli szukam aktualnych newsów pójdę na Bastion, ICO czy TOR. Jeśli szukam jednak filmików, dajmy na to, z gry Empire at War - to tam ich nie znajdę.

Oczywistym jest, że nie da się prezentować wszystkich treści w jednym miejscu, ale u zarania sieci WWW nie było to takie oczywiste. Na początku, kiedy wyszukiwarki miały wiele wad - użytkownik poszukiwał większości tego co go interesowało na jednej, swojej ulubionej stronie zwanej PORTALEM. (Odświeżeniem tej idei jest m.in. igoogle - gdzie masz wszystkie informacje, ale SAM decydujesz które mają być wyświetlane). Obecnie internet coraz bardziej zmienia ideę portalu. Portal ma być tylko "wejściem", a żeby gość (a często także gość = potencjalny klient) został dłużej na stronach danego portalu, tworzy się podstrony, bardzo często nawet wyglądem nie bardzo związane z głównym portalem. Wróćmy jednak do tematu.

Wydawać by sie mogło, że Gwiezdne wojny to temat już sam w sobie dość wąski i nie ma potrzeby go dodatkowo zawężać. Zapewne tak, ale można go podzielić na mniejsze! Obok dużych portali istnieją przecież strony poświęcone JEDNEJ grze (np. KOTOR czy GALAXIES). Taki mały wydawać by się mogło zakres tematyczny (np na temat jednej tylko gry) sprawi, o ile jesteśmy kompetentni i włożymy trochę pracy, że zawarte informacje będą pełne i ciekawe, a co za tym idzie - przyciągną potencjalnych gości. W momencie, kiedy najpopularniejsza wyszukiwarka Google automatycznie indeksuje strony - już sam fakt istnienia często aktualizowanej witryny może postawić ją dość wysoko w indeksie. :) Oczywiście można napisać cały wielki poradnik na temat pozycjonowania stron, ale wiedza ta jest podobna trochę do przepowiadania pogody. Wiele rzeczy opiera się na dociekaniach, bo algorytm googla jest ściśle tajny.

Oczywiście znalezienie się na czołowym miejscu wyszukiwarek jest ważne, ale nie należy przeceniać także "wejść indywidualnych", czyli takich, kiedy gość trafia na stronę wpisując adres bezpośrednio do przeglądarki internetowej. Jest to szczególnie ważne w przypadku stron skierowanych do fanów, a do takich z pewnością należą strony Star Warsowe. Tutaj znowu wracamy do stwierdzenia powyższego - żeby ludzie zapamiętali adres naszej strony i dobrowolnie na nią wracali - muszą znajdować tam coraz to więcej nowości. Pewnym rozwiązaniem jest publikowanie newsów na temat tego co z SW związane, ale tutaj z kolei trzeba mieć sporo czasu aby je wyszukiwać i/lub określoną renomę, aby odwiedzający sami informacje nadsyłali.

Najprostszą, ale też ryzykowną metodą na start jest poinformowanie społeczności o powstaniu strony internetowej. Nie informujmy jednak o "pomysłach" czy "projektach" dopiero będących we wczesnych fazach realizacji. To nie jest mile widziane. "Nic nie zrobiłeś jeszcze, to się nie chwal!" Poinformować można w różny sposób - napisać na jakimś forum, czy wysłać meila do znajomych. trzeba unikać spamu przy tym. jednak i trzymaj się zasad netykiety. :) Dlaczego napisałem, że jest to metoda ryzykowna? Bo jeśli na nowopowstałej witrynie będzie czegoś brakować, albo pojawią się wyraźne niedoróbki - natychmiast może zwalić się na autora masa krytyki. I to czasem ostrej. Czujcie się ostrzeżeni.

Co jeszcze można zrobić aby ludzie wracali na daną stronę? Zapewnić jej łatwy do zapamiętania adres. Nie mówię od razu o kupowaniu domeny .pl, ale taka na przykład .info droga nie jest. Nie wspominając już o darmowym aliasie .prv.pl, który jest darmowy - i choć nie idealny, na początek wystarczy. Na pewno adres w rodzaju htp://www.XVIIIlo.edu.pl/klasa3dx/~andzia nikomu nie pomógł. :) Aha! Nie nastawiaj się, że zarobisz na stronie. Jak ZARABIAĆ na stronie internetowej to już zupełnie inny temat, ba! nawet osobna gałąź wiedzy. Włożyć między bajki należy to, że na blogu dzięki reklamom można zarobić 20 dolarów dziennie. Znaczy można podejrzewam, ale nie w tak prost sposób jak opisują to poradniki.

To tyle na razie tle, choć to zapewne nie ostatni post z cyklu "zakładanie strony internetowej o SW dla opornych" :). Zatem: Do następnego posta i zapraszam do komentowania.


20 grudnia 2007

Kolejne filmiki

Zatem dla rozluźnienia w świątecznej krzątaninie serwujemy kilka filmików, które warte są obejrzenia. Zatem przerwa w sprzątaniu / ucinaniu łba karpiowi / kręceniu masy na makowiec... Zapraszamy do oglądania!








I na koniec absolutny hit. Kampania społeczna z 1979 roku przeciwko prowadzeniu po pijanemu. Warto zobaczyć.


16 grudnia 2007

Czy Williams zawsze rządzi?

Jakiś czas temu pisałem na iFandom na temat muzyki z Gwiezdnych wojen (odpowiedni post jest tutaj), ale na tym nie zakończyły sie moje refleksje w tym temacie. Powiem więcej. W łapki moje trafił soundtrack z ekranizacji piątej części przygód Harrego Pottera i wzbudził na nowo rozmyślania.

Muzykę do trzech pierwszych filmów o przygodach młodego czarodzieja napisał John Williams. Do dwóch pozostałych Patrick Doyle (HP i Czara Ognia) oraz Nicholas Hooper (HP i Zakon Feniksa) i wiecie co powiem? Ta zmiana wyszła chyba filmom na dobre.

Oczywiście muzyka Johna Williamsa jest świetna, ale ostatnimi czasy mam wrażenie, że trochę się zaczyna powtarzać. Wykonajcie eksperyment. Wrzućcie do jednego folderu utwory z "Ataku klonów" i pierwszej i drugiej części "Harrego Pottera". Teraz uruchomcie jakiś odtwarzacz mp3 i zapodajcie opcję "shuffle". Momentami, kiedy nie będzie słyszalnych znanych motywów (jak Hedwig's Theme), nie będziecie w stanie pewnie poznać z jakiego filmu słyszycie soundtrack! Odnosi się to zwłaszcza do porównania melodii towarzyszących zmaganiom na meczu Quidditcha i na arenie na Geonosis. Fakt - Williams tworzył te (znaczy AOTC i Harry Potter 2) soundtracki w jednym roku, ale czemu są niemal identyczne? Jeśli do naszej wymieszanej playlisty dodamy jeszcze utwory z "Raportu Mniejszości"... Jeszcze trudniej będzie się zorientować, co jest co.

Kiedy zobaczyłem, że muzyki do czwartego "Harrego..." nie komponował Williams zdecydowanie się zdziwiłem. Zdziwienie ustąpiło na premierze filmu, kiedy usłyszałem muzykę. Jest naprawdę dobra. Ma nowocześniejsze brzmienie, a ulubiony motyw "podróży do Hogwartu" został zachowany, choć w stopniu szczątkowym - miło było go jednak usłyszeć. Utwór towarzyszący wejściu uczniów Dumstrangu i Boux Bauton do Hogwartu - wciskał w fotel.
W przypadku muzyki z ostatniej części - Zakonu feniksa - także jest czego posłuchać. W jednym miejscu słychać wyraźnie fascynację kompozytora muzyką z Piratów z Karaibów, ale to tylko przez moment - i wcale utwór nie wychodzi na tym źle. Wręcz przeciwnie. W tym przypadku muzyka także brzmi nowocześniej i nieco mniej "wagnerowsko" niż kompozycje Williamsa. Zatem według mnie - zmiana kompozytorów muzyki, choć bez wątpienia na nazwiska z "niższej ligi" wyszła Harry Potterom na dobre. Choć ja najchętniej usłyszałbym w dwóch ostatnich, najmroczniejszych filmach o młodym czarodzieju muzykę Hansa Zimmera.

Czy to oznacza, że Williams się wypalił? Oczywiście nie będę teraz wykładał jakiś złowrogich kart i wróżył szybki koniec jego jako muzyka. Nawet mi to nie w głowie. Williams to jeden z najwybitniejszych twórców muzyki filmowej. Tylko chyba czasem powinien poszukać natchnienia... Tylko tyle.

ok do "przeczytania" w następnym poście. Idę posłuchać muzyki Williamsa, bo on wszak wielkim kom pozytorem jest... :)


14 grudnia 2007

Garść Fanfilmów

Dzisiaj taki post "na luzie", Bo i czasu brak na jakieś większe wpisy, i mózg jakoś nie przygotowany do przemyśleń. Oto przed Wami kilka fanfilmów i trailerów, które obejrzeć zdecydowanie warto...








Narazie tyle :) Kolejne już niebawem! Stay Tuned!



11 grudnia 2007

Gdzie sie podziały tamte konwenty

Ja się chyba starzeję. Hmm taka refleksja mnie naszła bynajmniej nie w w wyniku spojrzenia w kalendarz, ale w wyniku przypomnienia sobie konwentów na których byłem na przestrzeni lat. Czy to może konwenty się zmieniły?

Imprez fanowskich typu "konwent" nie było w moim życiu aż tak wiele, ale z drugiej strony - nie było ich też tak mało. Zacząłem od Alderaanu w 2003. Potem był kolejny Alderaan, Imladris, Dagobah, Kamino, Konkret, Polcon, Falkon, dwie edycje UBOTA i kilka innych. No i CorusCony, ale to zupełnie inna bajka, bo o nich to trudno powiedzieć, żebym był odwiedzającym.
Pamiętam swój pierwszy Imladris. To był bodaj 2004 rok. Niby tak niedawno, a jednocześnie wydaje się, że to wieki temu. W Krakowie wtedy bawiłem się rewelacyjnie. Byłem na całej masie prelekcji i to nie tylko Star Warsowych bo tych była niewiele, bo Imladrisy są raczej konwentami ogólnofantastycznymi. Słuchałem z zaciekawieniem wystąpień na tematy kreacji bohatera w RPG, dyskusji zwolenników i przeciwników powergamingu w grach fabularnych, spotkań i paneli na temat Tolkiena i tym podobne, z wypiekami na twarzy słuchałem opowieści Staszka Mąderka... Długo by wymieniać. Teraz to jakoś wszystko zbladło. Wszystkie konwenty, z nielicznymi wyjątkami, są identyczne i zaczynam rozumieć osoby, starych wyjadaczy fandomowych, którzy na konwenty jeżdżą nie dla programu, a dla spotkania z ludźmi. Bo ileż można słuchać opowieści jak stworzyć dobrą postać w RPG czy z jakiej broni najlepiej strzelać, aby zabić w systemach postapokaliptycznych? Zwłaszcza, ze wielu (nie mówię, że wszyscy) prelegenci na wielu konwentach są dobierani raczej z przypadku. Znaczy albo się wiedzą nie wyróżniają na dany temat, albo nie potrafią jej przekazać, a czasem i jedno i drugie. To jest niestety największy mankament - program wielu imprez wydaje się bogaty i pełen ciekawych tematów - w rzeczywistości jednak tylko niewielki procent prelekcji jest wart uwagi.

Konwenty są do siebie podobne. Jedne zbierają 300 osób, inne 1200 - niemniej to nadal jest ten sam scenariusz. I teraz pytanie sobie zadaję - czy to ja się zestarzałem i mnie już "trudniej zadowolić", czy organizatorom konwentów wyczerpały się pomysły i tylko powielają schematy. Schematy nie są oczywiście czymś złym - dobre pomysły zasługują na to, żeby je kopiować, ale, na Boga, po 50 razy, dokładnie w identycznej formie?

Dobrym przykładem pozytywnego powielania schematów był Warszawski Polcon. Tam też były prelekcje czy spotkania z pisarzami, ale wygłaszane naprawdę przez znawców tematu, którzy nie zgłaszali swojej prelekcji tylko po to, aby nie płacić za wejście. Zresztą - na temat Polconu było już na iFandom kilkukrotnie - zatem wróćmy do tematu.

Nie podam recepty na "dobry, świeży" konwent, bo takiej nie mam. Nie wskażę palcem też konkretnie "co jest złe, a co dobre" - bo także, mówiąc szczerze - nie potrafię takiego wskazania dokonać. Pokazuje tylko problem... Coś jest chyba z tymi konwentami nie tak...

Konwenty są w Polsce zdecydowanie za często. Mam tutaj na myśli oczywiście konwenty stricte fantastyczne. Tak naprawdę co dwa tygodnie można pojechać do jakiegoś miasta i trafić na konwent. Wyczerpuje to zarówno siły organizatorów (bo w końcu możemy dojść do momentu w którym na konwentach będą się spotykali sami organizatorzy podobnych imprez ), jak i siły (czy raczej "mocy przerobowej") sponsorów. Oczywiście nie mówię że nie należy się spotykać. Jeśli lokalne bractwo graczy w RPG ma ochotę siedzieć całą noc i grać w Role Playing, albo słuchać opowieści o tworzeniu dobrych postaci - niech to robią. Nie ma problemu. Ale żeby wszystkie zloty stawiać na równi? Coś jest nie tak, kiedy zagląda się na stronę Informator konwentowy i widać, że konwentów zatrzęsienie... I najśmieszniejsze jest to, że Pyrkony (konwenty z tradycją) czy R-kony występują obok... Eccichiconów (ke??? - znaczy wiem, co to Ecchi, ale żeby o tym konwent robić?), czy... Śląskich spotkań fanów Star Wars. Przy całym moim zamiłowaniu do starwarsów i spotkań fanowskich - zamieszczanie notki na jego temat na stronie informatora KONWENTOWEGO jest chyba lekkim wprowadzaniem w błąd. Ale to tak zupełnie na marginesie.

Nawet Polcon, mający być w zamierzeniu konwentem fanów fantastyki, ogólnopolskim i największym, jest bardzo nierówny. Raz jest robiony tak jak w Warszawie, w Centrum Gromada, a innym razem jak "normalny" (tylko że większy) konwent w jakiejś szkole wyższej czy podobnym budynku. Znowu - coś jest nie tak.

Witek Siekierzyński, główny org Warszawskich Polconów, powiedział kiedyś, że zrobienie konwentu na 100 i na 1000 osób nie różni się wcale tak bardzo. Trzeba zamówić w drukarni więcej informatorów, ale i tak graficznie trzeba to przygotować. Ja uważam, że chyba jednak się różni. Bo albo robimy zjazd przyjaciół, albo robimy konwent. Jeszcze nie widziałem udanego miksu obydwu tych możliwości. Wychodzi albo jedno albo drugie. Zawsze. Obydwie te możliwości maja swoje plusy i minusy, Tylko, że jedno jest zupełnie czymś innym niż drugie. I to poddaję Wam, drodzy czytelnicy, pod rozwagę...

Do tematu pewnie jeszcze wrócimy, Bo łatwy nie jest. :) Zapraszam do komentowania.

09 grudnia 2007

Jak to z Ossusem było...

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, no może nie takiej odległej, bo w naszym kraju nad Wisłą i może nie tak dawno temu, bo ponad rok temu... W każdym razie, darujmy sobie wstępy. W sierpniu 2006 przedstawiony publicznie został Ossus.
Przygotowania do uruchomienia trwały już od pół roku. Sam engine wiki został uruchomiony w marcu 2006 roku - kilka dni przed CorusConem 1 i 1/2.
Naprawdę niewiele w Polsce było projektów fanowskich, które były tak skrupulatnie przygotowywane. Bo naprawdę - kilka osób siedziało dzień w dzień, bywało że i po kilkanaście godzin dziennie, aby w momencie startu Ossus mógł być liczącym się konkurentem "na rynku" fanowskich stron i fanowskich encyklopedii w Polsce.

Już od samego początku wiedzielimy jak ma wyglądać ta encyklopedia. Najprostszym rozwiązaniem byłoby zainstalowanie pustej wiki, ustawienie wszystkich opcji, zrobienie może kilku szablonów i otwarcie z nadzieją, że ludzie sami wezmą opiekę nad stroną w swoje ręce. Taka jest przecież idea WEB 2.0. Wszyscy mają tworzyć wspólną zawartość. Niestety jak zauważył jeden z twórców Wikipedii - nie zawsze się to sprawdza. Owszem - strona której treść tworzą użytkownicy ma ogromną masę zalet, ale ma tez wady. Napiszę o tym zresztą w którymś z następnych postów, na tym, lub na innym blogu. :)

Ossus miał być inny. Kiedy "wpuszczeni" zostali do Biblioteki odwiedzający - już były wypracowane zasady i mechanizmy dotyczące tego jak pisać hasła, zasad przyjętej pisowni i ortografii i tym podobne. Poza tym - było już ponad 600 haseł w momencie otwarcia (w sporej części dzięki partnerstwu Bastionu Polskich Fanów Star Wars i ich encyklopedii). To sprawiło, że fani przekonali się do Biblioteki i teraz Ossus ma bardzo wysoką odwiedzalność.

Oczywiście dobry start to nie wszystko. Cały czas Ossus jest bardzo "pilnowany" przez administrację. Jak powiedział Brion Vibber, jeden z głównych deweloperów systemu MediaWiki:

Wikipedia to niezły MMORPG dla administracji... Zawsze coś się dzieje.
W sumie racja. Czasem mam wrażenie, że Ossus jest pilnowany aż ZA bardzo. Przez to niewiele przybywa długich, przekrojowych haseł, a sporo jest jedno- dwulinijkowych. Po prostu - ludzie boją się pisać w obawie, że ich hasło zostanie skasowane jako źle napisane, bądź zbyt lakoniczne. Tak się nie dzieje! Kasowane są tylko hasła koszmarne, nic nie wnoszące do encyklopedii i źle napisane językowo (na tyle źle, że poprawienie go oznaczałoby napisanie od nowa). Jeśli w jakimś haśle jest za mało informacji - zostanie on oflagowany odpowiednim szablonem i najpewniej za jakiś czas ktoś się zajmie jego udoskonalaniem. Na tym właśnie polega zasada wiki. Nie koniecznie musisz być ekspertem, wystarczy, że dołożysz własną cegiełkę. zasada ta nie dotyczy tylko Ossusa, ale każdej innej encyklopedii tego typu. Tak. samej Wikipedii też.

Wracając do historii Ossusa. Po otwarciu i ogólnej akceptacji ze strony fandomu - nie było już z górki. Śmiem twierdzić, że nadal nie jest. :) kłopoty z serwerem i ataki niszczycieli. Przez nich musieliśmy wypracować mechanizmy obronne, w tym także zamknąć możliwość przenoszenia stron przez "zwykłych Archiwistów". W sumie - nawet dobrze się stało, bo konieczność wybrania grona osób mających uprawnienia przenoszenia plików zaowocowała stworzeniem rangi Jedi, czyli takich "niższych adminów", którzy, co prawda nie mogą zbanować, ale mają oko na wszystko co się dzieje w Ossusie.

Ktoś kiedyś zapytał mnie, jakie dalej plany w związku z Ossusem. Odpowiedziełem - nie wiem. Nie wiadomo co się może zdarzyć. Miejmy tylko nadzieję, że nie trzepnie nam znowu serwer. :)
Powoli sobie układam w głowie odpowiedź na pytanie "co dalej z Biblioteką", ale chyba jeszcze za wcześnie, aby udzielić jednoznacznych odpowiedzi. Jak na razie istnieje i ma się dobrze!

Stay Tuned! I do następnego posta!




03 grudnia 2007

Muzyka Gwiezdnych wojen

O muzyce z Gwiezdnych wojen pisać można bardzo wiele, albo wszystko zamknąć w słowach "wspaniała". Ogromnego artykułu nikomu nie będzie się chciało czytać, a z kolei zaczynać nowy wpis na iFandom po to, aby go skończyć po jednym słowie - też jakoś tak nie przystoi.

Muzyka z Gwiezdnych wojen skomponowana przez Johna Williamsa zebrała wiele różnych nagród. Przypomnę tylko dwie: Saturn w 2006 za muzykę do Zemsty Sithów, czy Oscar za muzykę do Nowej nadziei. Do tego dochodzi cała masa innych nagród i nominacji. Generalnie - John Williams należy do czołówki kompozytorów muzyki filmowej i razem z Hansem Zimmerem czy Howardem Shorem tworzą "wielką trójcę" kompozytorów muzyki filmowej.

Oczywiste jest, że o "wielkości" kompozycji współczesnej muzyki filmowej świadczy liczba cytatów. Podobnie jak w przypadku literatury naukowej - im więcej odniesień do danej książki w innych, tym lepsza jest ta książka. Podobnie z muzyką.

Muzykę ze Star Wars rozpoznaje każdy. Nie ważne, czy fan, czy nie-fan. Oczywiście - nie każdą melodię. Przywilej bycia rozpoznawalnym mają dwa utwory z SW. Marsz Imperium oraz główny temat. Wiedzą to zapewne wszyscy ci, którzy mają starwarsowy dzwonek w telefonie. Na dźwięk marsza imperialnego reagują nie tylko oni!

Muzyka Williamsa jest tak rozpoznawalna, że cytowana jest przez fanów i nie mam tutaj na myśli tylko podkładu dźwiękowego w filmach fanowskich, ale też na przykład... przez twórców Pierwszej edycji Big Brothera! Dawno to było, ale na szczęście ktoś nagrał odpowiedni kawałek programu i jest on dostępny gdzieś w internecie. (Był na www.junkyard.zut.pl - ale teraz coś strona nie działa :( )

Wielokrotnie też słyszałem Muzykę z SW jako tło różnych wydarzeń, i nie mam tutaj na myśli tylko wystąpień otwierających konwenty fanów Gwiezdnych wojen. :) Długo by wymieniać. Ale popularność muzyki z Gwiezdnych wojen jest jednocześnie tym, co sprawia, że nie może ona być zbyt często cytowana. Oczywiście spowodowane jest to także prawami autorskimi. Utwory Hornera czy Zimmera słychać na przykład w wielu trailerach (pierwszy z brzegu przykład - zajawka wchodzącego niebawem na ekrany kin "Złotego kompasu" zawiera w sobie fragmencik utworu z filmu Gladiator). Williamsa - nie słychać nigdzie. Zresztą - może to i dobrze? Wyobraźcie sobie np. zajawkę Piratów z Karaibów i Jacka Sparrowa na tle marsza Imperialnego. Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie jestem w stanie z całą pewnością stwierdzić, czy ktoś nie wyprodukował trailera, z użyciem mniej znanych fragmentów muzyki z Gwiezdnych wojen - niemniej - nie przypominam sobie. (Jeśli się mylę - zapraszam do komentowania i wyprowadzenia mnie z błędu).

To, że muzyki z SW nie ma w zajawkach innych filmów - to chyba dobrze. Wielokrotnie po obejrzeniu zajawki jakiegoś filmu pomyślałem "o jaki świetny temat w tle", a potem okazywało się, że owej melodii nie ma w finalnym filmie. Poza tym Muzyka z SW jest dość specyficzna. Poza powszechnie znanymi kawałkami - jak Force Theme - wiele innych fragmentów jest trudno dopasowywalna do filmu innego niż Star Wars... ale może to tylko moje, fanowskie zboczenie, bo nie wyobrażam sobie melodii z Gwiezdnych wojen dopasowanej do jakiegokolwiek innego obrazu?

A jakie jest Twoje zdanie?


A tak na marginesie. Znalazłem ostatnio pewną ofertę. Ośmiopłytowe wydanie muzyki ze Star Wars (link kieruje do Pasażu Biblioteki Ossus, do kategorii muzyka), z utworami ze wszystkich sześciu filmów. Kosztuje sporo, bo ponad 250 złotych, ale ja już napisałem zamówienie o tym wydawnictwie do Świętego Mikołaja. Ty też spróbuj!

29 listopada 2007

Clowny w kostiumach

Czy wiesz, co ludzie - nie fani Star Wars mówią, kiedy widzą człowieka w kostiumie postaci ze Star Wars? Poniżej przytaczam kilka takich wypowiedzi, czasami są one śmieszne, innym razem żenująco głupie, a czasem, po prostu wyrażają zainteresowanie.

Ostatnio, podczas kolejnego spontanicznego happeningu w centrum Warszawy miałem okazję, przy okazji robienia zdjęć, nasłuchać się tego, co mruczeli mijani przechodnie. I tak usłyszałem:

- Tego czarnego [o Vaderze] to ja się boję - jakaś na oko 50 letnia kobieta.
- O! Transformersy - to o szturmowcach.
- Patrz! Roboty! - to zarówno o Vaderze jak i Szturmowcach
- Power Rangers! - jak wyżej... nie mam pytań... :/

Oczywiście to tylko nieliczne przykłady, tych mniej śmiesznych w stylu "debile" czy "ciekawe co oni reklamują", nie wymieniam, bo i po co? Generalnie pokazywanie się w kostiumach jest fajne, niemniej konkluzja jest smutna... Nie bardzo wiadomo dla kogo owo spontaniczne pokazywanie się w kostiumach ma być przeznaczone. Każde działanie musi mieć przecież jakiś cel.

Dla widza nie-fana nie ma różnicy tak naprawdę, czy ma przed sobą Vadera, czy clowna. Tak, tak proszę państwa - bolesna to prawda. Jesteśmy niczym więcej jak clownami, którzy kiedy zdejmą jakiś element swego stroju - przestają budzić zainteresowanie. Szturmowiec jest wszak szturmowcem tylko w hełmie, podobnie jak clown jest clownem tylko z czerwonym nosem.

Dla ludzi z zewnątrz jesteśmy właśnie postrzegani tylko przez "pryzmat" kostiumu. Nie wiedzą wszak ile trudu zostało włożone w to, aby taki kostium przygotować, nie wiedzą co poza chodzeniem w kostiumach robimy w związku z naszym zainteresowaniem. Dla ludzi z zewnątrz fan w kostiumie to to samo, co wynajęty aktor do reklamowania czegoś. Zatem - na ulicy taki szturmowiec jest po prostu clownem - daje radość gawiedzi.

I to jest pozytywny aspekt całości. Owo dawanie radości ludziom. Wszystko jest OK dopóty, dopóki nie zapomina się o tym, że zdejmując jeden element stroju - już przestajemy być szturmowcem, Vaderem czy Red Guardem, a stajemy się Marianem, Cześkiem, czy Stefanem. Nie lans chodzić w niekompletnym stroju. Po prostu.

A tak off-topic. Zajrzyjcie koniecznie na Pasaż handlowy Biblioteki Ossus. Pora przecież kupować prezenty, no nie?


26 listopada 2007

Pisze się Gwiezdne wojny!

Całe życie wydawało Ci się, że wiesz, jak pisać tytuł naszego-ulubionego-filmu? Otóż - nie pisze się tego tytułu Gwiezdne Wojny.

Vigo jakiś czas temu uruchomił stronę Stop błędnym tytułom Gwiezdnych wojen. Strona, mająca formę "Internetowej akcji społecznej" jest warta uwagi. Właściwie nie sama strona, a temat który porusza.
Otóż według wszelkich zasad poprawności i ortografii polskiej, tytuł filmu Georga Lucasa, powinno się pisać właśnie "Gwiezdne wojny". W języku angielskim słowa w wieloczłonowym tytule filmu piszemy wielkimi literami (z wyjątkiem spójników, zaimków itp.). Mamy zatem: Star Wars, Lord of the Rings itp. Pisanie w podobny sposób tytułów polskich - jest po prostu naruszeniem zasad ortografii. W naszym języku bowiem tytuły filmów i książek, poprawnie zapisane, mają pierwszy człon pisany wielką literą, a pozostałe - małą, o ile nie są one nazwami własnymi. Stąd zatem pisownia Gwiezdne wojny, Nowa nadzieja, ale już Powrót Jedi, bo "Jedi" to nazwa własna. Zresztą - długo by pisać o zasadach ortografii - po więcej informacji odsyłam na powyższą stronę, lub po prostu do słownika ortograficznego. Poniżej zamieszczam kilka pytań, jakie nasuwają w związku z pisownią tytułu. Większość pochodzi z Bastionu:
  • "Jedi - pisane z wielkiej bo to kalka z angielskiego, gdzie oni piszą tak niektóre, ważne dla całości wyrazy".
Na Bastionie znalazła się także uwaga, że "Jedi" piszemy po polsku właśnie dlatego tak, że kilkadziesiąt lat temu, kiedy powstawały pierwsze tłumaczenia książek i filmów, właśnie tak to zapisano, a poprawnie powinno być "dżedaj". W pewnym stopniu jest to prawda. Niemniej istnieje taka zasada, że nie zapisuje się fonetycznie słów. Wymysłem ostatnich lat są chore moim zdaniem, zapisy: Szopen zamiast Chopin czy Szekspir zamiast Shakespeare. Zwłaszcza to ostanie nazwisko widuję na "szkolnych" wydaniach dzieł angielskiego poety, napisane chyba tak tylko dlatego, że mamy, (według wydawców!) w Polsce zbyt głupią młodzież, która nie wie jak się czyta nazwisko Shakespeare. Wracając do "Jedi" - to taka sama nazwa własna jak Toyota (a nie Tojota jak powinno się to zapisać po polsku), czy "Peugeot" (a nie Peżo). Tyle w tej kwestii.
  • "[Gwiezdne Wojny] gdzie mamy przecież WOJNY ogarniające całą galaktykę, a nie maleńki konflikt w Czeczenii. Pisanie więc tego z małej zakrawa więc na śmieszność".
Tutaj krótko, zacytuję Vigo i jego stronę: Wielkość konfliktu nie wpływa na ortografię.
  • "Gwiedne Wojny". Skoro pisze się "Władca Pierścieni"...
Pierścienie były konkretne. Jedyny pierścień, trzy dla elfów, siedem dla krasnoludów i dziewięć dla ludzi. To chyba tyle w tym temacie :)

A co TY myślisz? Zapraszam do komentowania!

22 listopada 2007

Falkon 2007 - Migawki

Oto przed Wami garść informacji (w formie dobrze znanej czytelnikom iFandom migawek).

Lokalizacja. Tutaj ciężko jendocznacznie określić ją pozytywnie lub negatywnie. Z jednej strony - budynek szkoły prywatnej wyższej (WYSPA - Wyższa szkoła czegoś tam i administracji) czyli już nie ma siedzenia w małych, szkolnych ławkach i toalety generalnie w dobrym stanie, a nie jak w państwowych placówkach oświatowych, w stanie opłakanym. Z drugiej jednak strony Falkon to ogromny konwent, zbierający co roku około 1000 ludzi. Ten budynek po prostu był za mały! Nie widziałem jeszcze konwentu w którym trzeba było się przeciskać na korytarzach - a na Falkonie - były takie momenty. Poza tym, jak to w szkole wyższej, mamy sale wykładowe, z projektorami i tablicami, które doskonale nadają się na sale prelekcyjne, ale mamy także malutkie salki ćwiczeniowe, które jako sale prelekcyjne się już nie bardzo nadają, a tym bardziej jako sale sypialne - ciasne i duszne, i jest ich zdecydowanie za mało. Zatem lokalizacja to plus i minus jednocześnie. Nie mogę jej jednak porównać z poprzednią miejscówką Falkonu, gdyż edycja 2007 konwentu byłą moją pierwszą.


Blok Star Wars. Na Falkon jechałem w błogim przeświadczeniu, że będzie to jeden z nielicznych konwentów, na które jadę jako stu procentowy uczestnik. Nikt z Warszawy, ani ja sam, nie musieliśmy prowadzić żadnego punktu programu. Mogliśmy się skupić tylko na oglądaniu tego, co przygotowali inni. Oczywiście w centrum naszych zainteresować był blok SW przygotowany przez Lubelskich Fanów. To co zaprezentowali było standardowe, ale mieściło się w "górnej granicy standardu". Prelekcja o efektach specjalnych - mieliście świetne materiały wideo, ale chyba można by chyba powiedzieć coś więcej. Ale mimo to było świetnie. Konkurs konstruktorski - Falcon i reszta byli w swoim żywiole, i oczywiście zgarnęli główną nagrodę za Snowspeedera. Prezentacja fanfilmów - konwentowy standard i klasyczny zapychacz. Jest to sprawdzony hit bloku Star Wars, więc i tutaj zgromadził ogromną liczbę widzów. Konkursy - także ogromny plus, zwłaszcza, że nagrody były dość cenne. Generalnie - plus za przygotowanie bloku, choć oczywiście sala w której się to odbywało była zbyt mała, i co za tym idzie - duszna, ale to już nie zależne było od Lubelskich fanów.


Sklepy i Jedzenie. Na miejscu konwentu działał barek, można by powiedzieć, że była to w zasadzie mała restauracja. Napoje ciepłe i zimne oraz dania obiadowe w przystępnych cenach - ogromny plus! Poza tym na teren konwentu można było zamówić dobrą pizzę. Zatem konwentowicze nie chodzili głodni. Plus dla organizatorów. Ze sklepami ze stuffem nie było źle, choć nie było ich wiele. Na uwagę zasługiwała przede wszystkim BARDZO bogato wyposażona księgarnia Solarisu, mająca w swojej ofercie nie tylko książki wydane przez to wydawnictwo. Poza tym było stoisko sklepu Bard i kilka innych. Generalnie wszystkie bardzo dobrze wyposażone w najróżniejszy asortyment. Było gdzie zostawiać pieniądze.

Rozplanowanie atrakcji. Tutaj już gorzej. Po części problem ten był spowodowany zapewne wielkością sal w budynku, bo oczywiste jest, że ważniejsze bloki dostawały większe sale, a mniej ważne - mniejsze. Niemniej, nie widziałem żadnej logiki w rozmieszczeniu sal. Nie... OK, mała logika była - sale do prelekcji RPG (aż dwie) były obok siebie. No po prostu budynek był dziwnie zbudowany.


Ludzie. Tegoroczny Falkon zebrał podobno 1200 ludzi. I byli to ludzie przeróżni. Trafiali się "młodzi padawani", jak i starsi i wiekiem i stażem konwentowym. To na pewno sukces marketingowy organizatorów, ale czy dla młodszych były atrakcje - śmiem wątpić, ale może się nie znam - nie byłem wszak wszędzie.

Ochrona. Była, choć mało widoczna. Generalnie porządek był zachowany i nie zauważyłem jakiś większych incydentów związanych z bezpieczeństwem, a na tym punkcie jestem, jak co poniektórzy wiedzą, wyczulony.

Podsumowanie. Niby wszystko superaście, jakiś większych wpadek nie zauważyłem, Jedzenie było, papier toaletowy był, program bogaty - był, pomimo ścisku było gdzie przyłożyć głowę, to Falkon jakoś nie miał dla mnie duszy. Może sprawiła to jego wielkość, a może coś innego... Nie jestem w stanie stwierdzić co zaszwankowało, ale coś było nie tak, a może to ja się starzeję?... Mimo wszystko - dziękuję organizatorom. Odwaliliście kawał dobrej, rzetelnej roboty. Gratulacje.

Na razie mówię HOWGH. Jak jakieś przemyślenia wpadną mi do głowy w związku z Falkonem, to nie omieszkam napisać na iFandom.

16 listopada 2007

Alderaan 2004 - co w nas zmienił?

Oj dawno nie było już żadnego posta na iFandom. Cały wolny czas po prostu ostatnio poświęcałem Ossusowi, który na szczęście już działa na nowym serwerze. Wracamy do tematu! Alderaan 2004.

Kilka słów na temat tamtego konwentu znajduje się już na iFandom w tym miejscu.

Po Alderaanie 2004, zwanym także "Żenadą" coś się w fanach ruszyło. Śmiem twierdzić, że to właśnie po tym konwencie wiele grup fanów zaczęło działać w swoich środowiskach, aby jakoś scalić lokalnych fanów. Nie wiem, czy wiecie, ale na Alderaanie 2004 odbyły się także rozmowy ICO - BASTION, które rozpoczęły współpracę ze sobą, a wszelkie konflikty jakie były między tymi dwoma vortalami zostały odkreślone "grubą kreską". To był naprawdę krok naprzód, pomimo że sam konwent - jak pisałem już, był dość kiepski, żeby nie powiedzieć - zły.

Po Alderaanie 2004 czuło się naprawdę jedność fanów. Zastanawiam się tylko, czy tylko takie negatywne zdarzenie łączy ludzi? Bo jakoś potem - coraz mniej tą jedność było widać. Po Żenadzie - fani zobaczyli, że są siłą i że nie dadzą się robić w konia.

Po Żenadzie, w drodze powrotnej do Warszawy narodził się pomysł CorusConu, z którego już goście wracali zadowoleni. A to także postęp! Co będzie dalej z fandomem? Czy aby się scalił potrzeba znowu jakiegoś uderzenia, czegoś złego? Na razie to pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

A na iFandom Star Wars zmiana designu - to chyba widać. Jak się podoba? :) Do następnego posta!

03 listopada 2007

Kolesiostwo?

Ten artykulik będzie w pewnym stopniu rozwinięciem myśli zawartej już w tym poście. Zachęcam zatem do zapoznania się najpierw z tamtym tekstem.

Już dawno temu usłyszałem pewien zarzut, że fandom nasz malutki - starwarsowy jest strasznie "kolesiowski". Zacząłem się zastanawiać, co to znaczy. Słowo kolesiostwo ma negatywny wydźwięk niestety, i nie oznacza wcale tego że fandom jest pełen przyjaźni. Tak gwoli wyjaśnienia.

Kolesiostwo ma w sobie coś związanego z nepotyzmem. Kolesiostwo w tym przypadku to znaczy "obsadzani" stanowisk swoimi znajomymi.
(Z zarzutem "kolesiostwa" spotkałem się kiedy zbierana była tzw. kapituła nagrody fandomu Gwiezdnych wojen - Holokron.) Zastanówmy się, jaka jest droga wybierania współredaktorów do serwisów internetowych o SW, do jakiś fandomowych akcji czy do organizowania konwentów.

Pytanie tutaj się pojawia czy osoby do pełnienia jakiś tam funkcji w fandomie są wybierane dlatego, że są kolegami, czy mają kwalifikacje (i dlatego także mogą być kolegami)? Prawda jest zapewne po środku, ale słowo kolesiostwo nie powinno być używane w stosunku do tak małej - zamkniętej grupy jaką jest fandom starwarsowy w Polsce. Większość z nas zna się mniej lub bardziej i wie - mniej lub bardziej - kto jest konfliktowy, kto z kolei ma potężną wiedzę o figurkach, a na kim można polegać. I czy to jest kolesiostwo, kiedy wybiera się znajomego, który jednocześnie wiemy, że ma kwalifikacje?

Zresztą, pora chyba zmienić temat. Jesteśmy jednym fandomem i nie podobają mi się tutaj stwierdzenia "stanowiska", "kwalifikacje" - bo kiedy zaczynamy myśleć w tych kategoriach wydaje mi się, że zaczyna się dziać coś niezdrowego. Jakaś walka o stołki. W sumie przecież chodzi o zabawę, a nie o to kto zasiada "w kapitułach" czy jest "redaktorem"...

Więc jak ktoś jeszcze raz mi powie o kolesiostwie, to zabiję. :)

31 października 2007

Alderaan 2004

Jakiś czas temu (dokładnie w tym poście) pisałem na temat Alderaanu 2003. Pora teraz napisać kilka słów o kolejnej (i ostatniej zarazem) imprezie spod tego znaku. Był to bowiem konwent przełomowy. Dlaczego? O tym za chwilę.

Alderaan 2004 była bardzo oczekiwany. Wszystko zapowiadało się wprost doskonale. Wpadki z zeszłorocznej edycji poszły w niepamięć, a wielu fanów cieszyło się na to kolejne spotkanie. Uwadze wszystkich (lub prawie wszystkich) umknął fakt, że nie przedstawiono na żadnej stronie internetowej programu imprezy. Nikt się tym nie przejmował!

Gości konwentu miała gościć ta sama co rok temu szkoła w Maczkach pod Sosnowcem. Ponownie ekipa warszawska pojechała trzema samochodami i jak zwykle w drodze - było bardzo wesoło. Zrobiliśmy (ekipa Warszawska) sobie nawet specjalne koszulki. Tym samym byliśmy bardzo wyróżniającą się grupą.

Przyjechaliśmy do Maczek i uściskaliśmy wszystkich, którzy byli dzień wcześniej, jak my. Na Alderaan 2004, choć oficjalnie zaczynał się w sobotę - można było przyjechać już w piątek, pomimo, że nie było na ten dzień przewidzianych atrakcji. Na konwencie obowiązywał zakaz spożywania alkoholu, co rozumiem i popieram. Niestety kiedy wracaliśmy ze spaceru od jednej z organizatorek dowiedzieliśmy się, że nas nie wpuści, bo jesteśmy pijani. Cóż. Ja nie piłem nic... Po takim incydencie (potraktowano nas jak dwunastolatki) i małej awanturze - część z nas miała ochotę wyjechać. Zostaliśmy jednak - bo konwent się dopiero miał zacząć.

Nadeszła sobota i "wielkie otwarcie". Do melodii Throne Room weszli członkowie PAJ - Polskiej Akademii Jedi - organizatora konwentu.
Wszystko zapowiadało się świetnie! Po początkowych przemowach okazało się... że nie ma programu! I to niestety sprawiło, że konwent okazał się całkowitą porażką, przez niektórych zwanych Żenadą 2004. Odległość Maczek od cywilizacji sprawiła, że nawet nie można było iść pozwiedzać miasta, anie do knajpy na piwo.

Oczywiście pewne punkty programu były. Na przykład prelekcja na temat typów fanfilmów, która przyciągnęła tłumy (bo nic innego się nie działo!) Poniżej zdjęcie z tej prelekcji.
Była jeszcze jakaś (nie pomnę już jaka) prelekcja TDC, jakiś konkurs i w zasadzie... to wszystko. Na 24 godziny konwentu!
Najgorsze jednak było to, że członkowie PAJ gdzieś się pochowali. mieli bardzo długo jakieś swoje tajne spotkania i nie wykazali krzty zainteresowania znudzonymi i nie mającymi co robić fanami. Co się potem działo na forach dyskusyjnych!

Oto kilka zapisów:
Relacja moja i vonga - pisana na świeżo, teraz już wielu rzeczy nie pamiętam - jest tutaj,
Wątek o Alderaanie na Forum Bastionu. Ale tam momentami lecą bluzgi :) - tutaj,

Pod powyższymi linkami są także odnośniki do innych relacji - galerii ze zdjęciami - nic tylko kopać, kopać, kopać.

Alderaan 2004 - fakty i ciekawostki:
  • Po organizacji Alderaanu 2004 Dan Falcon, główny koordynator, zniknął zupełnie ze świata fandomowego,
  • Koszt wejściówki na konwent był 60 złotych, BEZ możliwości opłacenia jej na miejscu - cała kwota musiała być wpłacona w przedpłacie.
  • Konwent odwiedziło około 80 osób.
  • ... W drodze powrotnej z Alderaanu narodził się... CORUSCON.
To chyba na tyle dzisiaj. Do tematu Alderaanu 2004 wrócę jeszcze zapewne - choćby po to, aby skomentować niektóre wydarzenia jakie tam miały miejsce. Recenzje pisane wtedy pod ogromny wzburzeniem - teraz wydają się nie do końca obiektywne. Zatem Stay Tuned!

26 października 2007

Powrót Star Wars Kida

Pamiętacie jeszcze Star Wars Kida? Jeśli nie, to zapraszam najpierw do tego posta na iFandom. Znalazłem jeszcze jeden rewelacyjny film z Ghyslainem w roli głównej. Teraz to już w zasadzie wygląda tak, jak powinno. Ktoś włożył sporo pracy, aby filmik ten odpowiednio zmontować.



Respect dla twórcy.

24 października 2007

Składowe fanostwa

Już od jakiegoś czasu zastanawiam się, co to znaczy "być fanem" - nie ważne czy Gwiezdnych wojen, czy Władcy Pierścieni, czy Mandaryny. Ok, przesadziłem - Mandarynę zostawmy. ;) Kiedy znajdujemy się w tzw. "Fandomie" (zobacz także ten artykuł na iFandom) pewne cechy nas łączą (oczywiście - pewne też dzielą, ale o tym innym razem). Na pewno podstawowym elementem spajającym jest samo zainteresowanie, niemniej w tym zainteresowaniu znajdują się pewne "pola" wzajemnych oddziaływań. Mamy zatem osoby które bardziej interesują się grami bitewnymi, mamy takich, co kochają RPG, a inni - uwielbiają Hana Solo i kolekcjonują wszystko co z tą postacią jest związane. To chyba jasne, że każdy z nas, fanów, ma jakieś "specjalizacje" - jedni szersze, a drudzy węższe. Kiedy tak zastanawiam się nad strukturami fanów przyszedł mi do głowy następujący podział zainteresowań. Oczywiście od razu nadmieniam, że ten podział jest czysto klasyfikacyjny i nie zmienia nic w stosunku fanów do siebie nawzajem. Nie chcę dzielić przecież tego środowiska!

Mamy zatem fanów - kolekcjonerów. Kolekcjoner to ktoś kto wydaje niemałe często pieniądze, aby zdobyć jakiś gadget. Kolekcjonerzy z kolei dzielą się na dwie podgrupy - ciągłych, którzy czują potrzebę posiadania całej serii produktów (np. wszystkich figurek postaci z Mrocznego Widma, czy wszystkich komiksów ze Spidermanem). Inny typ kolekcjonerów to kolekcjonerzy "ekskluzywni". Interesuje ich posiadanie jednego bądź kilku produktów z najwyższej półki (które trafiają na tę "półkę" z różnych powodów). Może to być, dla przykładu oryginalny, wykorzystany w filmie miecz świetlny, kosztujący krocie, lub zbroja szturmowca warta mniej niż 2 tysiące złotych, a sprzedawana za 10 tylko dlatego, że należała do pierwszego dowódcy Polish Outpost.

Mamy także fanów - graczy. Gracze uwielbiają gry planszowe czy bitewne. Niejednokrotnie są fanami jednego, konkretnego typu gier. Będąc jednocześnie fanami Star Wars - mogą pokochać miłością wielką gry planszowe lub bitewne. Czasem podział między fanem - graczem, a fanem - kolekcjonerem jest dość trudny. Weźmy na przykład grę Star Wars Miniatures (więcej o tej grze przeczytać można tutaj, na iFandom) można kupować nowe figurki ze względów kolekcjonerskich, a można dla tego, że chcemy mieć wszystkie i postawić sobie na półce.

Kolejnym typem fana, jest fan - omnibus. Dla takiej osoby żadne zagadnienie związane z jego hobby nie stanowi tajemnicy. Jeśli nie wiesz, ile metrów taśmy zostało zużyte do nakręcenia Władcy Pierścieni - zapytaj fana "Władcy" tego rodzaju. Nasz światek Gwiezdnowojenny także ma takich fanów. To oni wygrywają większość trudnych konkursów wiedzy, bo wiedzą jak na imię miała córka lewego skrzydłowego Vadera. Jak to wszystko można spamiętać?

Tak przedstawia się zasadniczy podział. (Jeśli macie jakieś uwagi - zapraszam do komentowania!) Jest on czysto teoretyczny. Oczywiście - wszystko zupełnie inaczej wygląda w teorii, a zupełnie inaczej w praktyce. Tak naprawdę trudno jest w jednym człowieku - fanie zauważyć jeden konkretny typ. Przenikają się one dość znacząco i bardzo często nie ma między nimi jakiejś zasadniczej, ostrej granicy. Tak więc niejednokrotnie gracz jest kolekcjonerem, a ktoś kto marzy o posiadaniu jednej, cennej pamiątki ma ogromną wiedzę związaną z uwielbianym światem / postacią / melodią. Niemniej jednak wprowadzony powyżej podział pomoże (mam nadzieję!) Ci znaleźć siebie wśród tych trzech zasadniczych typów. A może jest jeszcze jakiś, o którym zapomniałem? Napisz w komentarzu!

20 października 2007

WizKids w natarciu

Star Wars Miniatures to przeszłość. Tak, przykro mi to stwierdzić, ale takie właśnie wrażenie odnoszę ostatnio, kiedy stykam się z nowszymi produktami związanymi ze Star Wars. Wizards of the Coast - wydawca rewolucyjnych systemów RPG opartych na mechanice d20, od lat w awangardzie tego typu rozrywki, pozostaje chyba nieco w tyle. O sztandarowym gwiezdnowojennym produkcie Wizardów pisałem już na iFandom (mam na myśli Star Wars RPG - post na ten temat jest tutaj). Otóż WotS stworzył też serię gier figurkowych - Dungeon & Dragons i Star Wars Miniatures korespondujących z mechaniką d20 i fantastycznymi światami D&D i SW. Minisy były o tyle rewolucyjne, że sprzedawano grę bitewną jak karciankę - w boosterach z losową zawartością, które oprócz grania dawały frajdę kolekcjonowania. Warto dodać, że figurki były już pomalowane. Zatem tylko wyjąć z pudełka i grać.

Wielu znanych mi "koneserów bitewniaków" narzekało na jakość wykonania figurek w Minisach. Nierówne malowanie czy pozginane miecze u Jedi, krzywe nogi droidów i ręce wykręcone - to był standard. Ale i tak gra jest świetna... choć z pewnymi zastrzeżeniami o których niżej.

Jakiś czas temu na rynek weszła firma WizKids. Na marginesie dodam, że zbieżność nazw WizKids i Wizards zmyliła mnie. Myślałem początkowo, ze WizKids to jakaś firma - córka Wizardów. Nowa firma zaczęła bardzo szybko gonić dojrzalszego "konkurenta".

WizKids założono w 2000 roku. Trzy lata później wykupione zostało przez producenta kart kolekcjonerskich (również Star Wars!) - Topps. WizKids to firma, która zaprezentowała bardzo świeże podejście do gier. Świeże, a jednocześnie znajome. Nie można chyba powiedzieć, aby stworzyli coś rewolucyjnego, ale ich sukces jest bez wątpienia ogromny. Wydali zatem karciankę kolekcjonerską opartą na hicie serialowym BattleStar Galactica (jak na moje oko nic specjalnego), wydali kilka gier planszowych. Prawdziwym hitem okazały się dwa pomysły. Konstrukcyjna Gra Karciana i mechanika Clix.

Konstrukcyjna gra karciana - czyli cały cykl Piratów (m.in. Pirates of the Spanish Main) to, jeśli chodzi o pomysł coś niesamowitego. Za niewielkie pieniądze - w okolicy 15 złotych - dostajemy wszystko co potrzebne do podstawowej gry. W małej paczuszce znajdziemy kolorowe, plastikowe karty (grubość zbliżona do kart kredytowych) z których wyłamuje się elementy niezbędne do złożenia statku. Potem konstruuje się planszę układając na stole wyspy ze skarbami i już można grać! Oczywiście jeden zestaw za 15 złotych to podstawa - jeśli wciągnie nas gra - za moment kupimy więcej. Jest to rewelacyjne podejście - bo można spróbować zabawy wydając 15 złotych, a nie 60 czy 80 na starter do jakiejkolwiek innej gry kolekcjonerskiej. Piraci sprzedawali się świetnie. Przestałem to śledzić w momencie, kiedy wyszedł dodatek w którym konstruowało się także... forty na wyspach.

WizKids wydał także grę związaną główną ideą z Piratami i przede wszystkim - z Gwiezdnymi wojnami. Tutaj poza statkami z SW powstałymi z elementów, dodano także karty (które są nieobecne w Piratach). Powstała z tego bardzo szybka i przyjemna gra - Star Wars PocketModel TCG, którą z całego serca polecam wszystkim. Planowane są do niej kolejne dodatki - m.in. Ground Assault - gdzie poza jednostkami latającymi dostaniemy także możliwość skonstruowania na przykład AT-AT.

Innym systemem "opatentowanym" przez WizKids jest "Clix". Jest to seria gier bitewnych, gdzie nie ma kart postaci. Wszystkie statystyki zapisane są na podstawce. Najzabawniejsze - że z kolejnymi obrażeniami które otrzymuje dana jednostka - przekręcamy podstawkę i z czasem mamy możliwość z korzystania ze specjalnych umiejętności jednostki. Zatem dla przykładu - tylko ranna jednostka może dysponować możliwością zadania jakiegoś superciosu. Tym co zaliczyć można na plus serii Clix - to adaptowalność systemu (choć to akurat mają i miniaturki Wizardów). Mamy zatem Clixy z Herosami z komiksów Dark Horse czy Marvel - jak Spiderman, Superman, Batman czy mutanci z X-Mana. Jest też wersja związana z grą "Halo", czy z postaciami z Horrorów. Inna opcja to gra z bohaterami fantasy. Super!

Wracając jednak do tematu - przedstawianie chyba obu gier Gwiezdnowojennych (to znaczy Minisów i Pocketmodel) jest zbędne, bo każdy fan Star Wars wie o nich już bardzo wiele. Produkty obydwu firm różnią się dość znacząco wykonaniem. Kiedy postawić obok siebie figurkę Wizardów (na przykład z SW Miniatures) i figurkę np. HeroClix - to gra Wizardów wypada bledziudko... Te z serii Clix są większe, lepiej wykonane i kiedy biorę je do ręki - nie mam wrażenia, że zaraz mi się rozpadną w palcach.

Innym powodem który może wróżyć kłopoty finansowe Wizardów jest ilość nowości. Kiedy widzieliście ostatnią nową grę ze "stajni" Wizardów? a WizKids zasypuje nas całą masą produktów. Nawet jeśli nie wszystkie są wybitne - to na pewno, są bardzo dobre - zarówno jeśli weźmiemy pod uwagę jakość wykonania, jak i grywalność. WizKids - to powiew świeżości, a WotC - to firma o ugruntowanej pozycji, która zarobiła już miliardy na świetnie sprzedających się grach z mechaniką d20, czy na najlepiej sprzedającej się karciance w historii - Magic the Gathering.

Najciekawsze jest, że teraz, kiedy mamy do czynienia z kryzysem na rynku gier RPG - d20 nadal się sprzedaje. Pokazuje to choćby nasz rodzimy rynek. Podręcznik główny do D&D (różne edycje) - 40 tys. sprzedanych, a druga w kolejności Neuroshima - minęła "ledwie" 4 tys. Te liczby pokazują skalę i dają chociażby drobne wyobrażenie o miliardach jakie zarabia Wizards.

Moim skromnym zdaniem "Magowie" muszą szybko wydać kolejny rewolucyjny produkt, aby nie dać się zmyć z powierzchni przez WizKids. Moim marzeniem jest zobaczyć figurkową grę bitewną ze Star Wars opartą o mechanikę Clix. Ja wiem, że zaraz fani Miniaturek spojrzą na mnie obrażeni... Niestety, moim zdaniem Minisy - choć są grą bardzo dobrą, wyczerpały już swój potencjał jako gra (jako seria figurek kolekcjonerskich nadal są doskonałe). Są setki figurek, setki możliwości składów (to akurat nie jest wada) ale każda kolejna karta postaci znacznie zmieniająca zasady gry. Zamiast prawdziwej bitwy - mamy często utarczki 2 figurki kontra 2 figurki... Mało dynamiczne i, jak dla mnie, czasami nudne. Nie twierdzę, że Minisy są grą złą - ale już chyba zbyt długo są na rynku. Potrzeba czegoś świeżego! Ot co! Co to będzie? Zapraszam do komentarzy.

17 października 2007

Kilka technikaliów

Spotkałem się z zarzutem, że iFandom jest "brzydki". Brzydki to trochę subiektywne odczucie. Rozumiem przez to, że jest "za mało graficzny" - spartański. Takie było zamierzenie generalnie - ma być skąpo z grafiką, bo w blogu tym liczyć się ma TYLKO treść. Dajcie znać w komentarzach, czy rzeczywiście jest tak źle i dodać jakąś grafikę do tej strony (choć zupełnie nie mam pomysłu jaką - bo nie chciałbym zburzyć tej "równowagi" jaką mam teraz).

Oczywiście mogę wstawić tutaj jakąś gołą babkę, ale chyba nie o to chodzi :P

Zresztą - sprawdzałem jak iFandom wygląda w IE 7. No niestety szału nie ma. :( Górna grafika coś ma skopane z gradientem. :( Ale chrzanię IE 7. Tak jak napisano na BrowserHappy - opowiadam się za przełamaniem monopolu IE. :)

Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten mały post nie na temat. :) Już niebawem - zacznę pisać to co powinienem. Najbliższy temat - WizKids atakuje! Stay tuned!

15 października 2007

Bazyliszek 2007

W miniony weekend odbywał się konwent Bazyliszek w Warszawie. Długo zastanawiałem się, czy pisać cokolwiek na ten temat na iFandom, niemniej, doszedłem do wniosku, że chyba trzeba...

Bazyliszek, to nie są takie "zwykłe konwenty" - w sensie mające program z prelekcjami, spotkaniami autorskimi, konkursami i sesjami RPG. Bazyliszek to konwent dla fanów gier bitewnych. Zatem na piętrach i przede wszystkim w dwóch salach gimnastycznych szkoły przy Narbutta w Warszawie stały wielkie stoły gdzie można było zagrać i wziąć udział w rozmaitych turniejach gier bitewnych. Nie wymienię nawet nazw tych gier, bo się na tym zupełnie nie znam. W każdym razie na wierzchu tej góry gier były różne odmiany bitewnego Warhammera.

Oczywiście nie zabrakło tam też Star Warsowego akcentu. Outlander zorganizował pokazy i naukę gier Star Wars Miniatures i Star Wars Pocketmodel TCG i turniej tego ostatniego. Podziękowania należą się firmie ISA za sponsoring, dzięki czemu koszt turnieju dla uczestnika zamykał się w 5 złotych. Też należą się ogromne podziękowania dla DantEgo który skoordynował całość i sędziował.

Ja natomiast byłem tam i obserwowałem, oto garść migawek z tego co zobaczyłem:

1. Bar dobrze wyposażony na miejscu konwentu. Posiłki zimne i ciepłe, kawa, herbata... Ogromny plus. Pisząc "ciepłe posiłki" - nie mam na myśli pizzy z mikrofalówki, ale kiełbaski czy pierogi smażone w głębokim oleju. Do tego herbata za 1,50 czy kanapka z mnóstwem dodatków za 2,50. Dla mnie to plus jak byk!

2. Był plus, to musi być i minus, choć może wynikły z mego czepialstwa. Piwo. Na stołach, koło wyraźnie nieletnich graczy stały browarki... Niezbyt mi się to podobało, nie dlatego, że nie lubię piwa (uwielbiam je :) ) tylko dlatego, że trzeba dbać o pewną "prezencję". W niedzielę po terenie kręcili się tatusiowie z dziećmi. I co sobie mogą pomyśleć?

3. Teraz będzie plus i minus jednocześnie. Brak ochrony. Nie widziałem nikogo charakterystycznego - jakoś zaznaczonego, że to ochrona. Choć, jak pisałem, charakter imprezy jest zgoła inny niż znanych mi konwentów. Domniemywam zatem, że swego rodzaju "ochroną" byli sędziowie poszczególnych turniejów. Jeśli ktoś się u nich zachowywał niezbyt właściwie - wylatywał. :) Niemniej - konwent chyba był bezpieczny. Zero podejrzanych typów, a i chyba niewiele zginęło, bo biorąc pod uwagę wartość makiet i figurek, to można tam było się nieźle obłowić, gdyby chciało się kraść.

4. Plusem konwentu była jego cena. To znaczy był darmowy. Nie było jako takiej "centralnej" akredytacji. Płaciło się sędziom w zależności od turniejów w jakich się brało udział. W zasadzie dobry pomysł, bo gdy chciało się tylko popatrzeć - można było za darmo poruszać się po terenie całej imprezy. Przyczynić się to mogło do promowania growego hobby.

Podsumowując - świetna sprawa ten Bazyliszek. Fajnie było zobaczyć imprezę zupełnie inną od tych na których byłem wcześniej. Oceniam go bardzo pozytywnie, jako ktoś zupełnie z zewnątrz i nie biorący udziału w turniejach. Nie wypowiadam się na temat sędziów czy jakości turniejów, bo tego nie doświadczyłem. Mogę tylko powiedzieć, ze goście na turnieju Star Wars Pocketmodel bawili się chyba nieźle ;)

11 października 2007

Fenomen Star Wars Kid

Był sobie kiedyś taki Kanadyjczyk - młody chłopak w sumie, grubiutki, cichy, zastrachany. On zapewne jak wielu Polskich fanów tam skrycie marzył, aby stać się Jedi, mieć miecz świetlny i używać Mocy w służbie dobra i sprawiedliwości (Być może też chciał być biegły w sztukach walki jak Darth Maul).

Pewnego dnia wrócił do domu ze szkoły i marzenia go pochłonęły (inna wersja: filmik nagrał w szkolnym studiu). Ustawił kamerę na statywie, wziął kij do zbierania piłek od golfa (jak zapewne wielu fanów trzymając kij od miotły wyobraża sobie, że to miecz świetlny) i nagrał filmik. Było to w 2002 roku.




Oczywiście nie umieścił go w Internecie. Podobno zrobili to jego koledzy, którzy w jakiś sposób znaleźli kasetę. Niemniej - młody Jedi stał się popularny. Filmik w internecie obejrzały miliony widzów. Najpierw w sieci p2p Kazaa, czy innym eMule. Dopiero później trafił na YouTube - gdzie w tej chwili licznik pokazuje: Views: 3,294,561. Coś niesamowitego. Młody Jedi nazywa się Ghyslain Raza.

Filmik stał się popularny. Powstały liczne (naprawdę liczne!) przeróbki. Oto jedna z nich:



Niestety, kiedy Ghyslain dowiedział się o swojej popularności wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Nie wiem, czy nie mógł sobie poradzić ze sławą, czy dobiły go komentarze widzów, naśmiewające się z niego. Nie potrafił rozpoznać prawidłowo tego, że ludzie śmieją się bardziej z jego filmiku, a nie z niego samego. Rodzice Ghyslaina oskarżyli rodzinę chłopaka, który wykradł film. Doszło jednak do ugody poza sądem. Na tym jednak sprawa "Star Wars Kid" się nie skończyła. Dwóch bloggerów (mniejsza już o adresy ich stron, zwłaszcza, ze jedna już nie istnieje) rozpoczęło akcję zbierania pieniędzy, aby wysłać Ghyslainowi jakiegoś Ipoda. Po niedługim czasie mogli mu wysłać najdroższego wtedy, 30 GB Ipoda i jeszcze 2 tys. dolarów jako prezent.

Ponadto, jak podaje Wikipedia, szeroki rozdźwięk zebrała też akcja zbierania podpisów pod petycją do George'a Lucasa o obsadzenie Ghyslaina w Epizodzie III. Podobno zebrano ponad 100 tys. podpisów.

Niestety, nie wiemy jak wiele informacji na temat Ghyslaina jest plotką. Pojawiła się nawet informacja, że chłopak zabił się. To raczej nieprawda, choć kto wie?

Internet jest bardzo podatny na tego typu "sławy". Znam jeszcze jedną osobę, która uzyskała dzięki YouTube niezwykłą sławę. Jest to "NumaNuma Boy", czyli Gary Brolsma. On w przeciwieństwie do Ghyslaina poradził sobie ze sławą. Stworzył drugą część swojego filmiku, a swoją nagłą popularność skwitował tylko słowami: "You are crazy!". Filmik na YouTube ma ponad 6 milionów wyświetleń. Respect!

Interesujący jest ów fenomen "Star Wars Kid". Powstała nawet strona, gdzie można kupić koszulki z rozmaitymi hasłami i obrazkami związanymi ze "Star Wars Kid". Śmiem twierdzić, że nie udałoby się to, gdyby akcja nie była spontaniczna. Choć mieliśmy w Polsce już podobną rzecz, niezwiązaną ze Star Warsami, która jednak w 100 procentach spontaniczna nie była. Mam na myśli Kandydata na prezydenta Białegostoku - Kononowicza. Ktoś przecież znalazł Kononowicza i namówił do kandydowania. Zresztą... wróćmy do tematu.

Zastanawiam się, ilu spośród Was, drodzy Fani Star Wars macie gdzieś na komputerze zachomikowany jakiś filmik czy zdjęcia, gdzie walczycie na kije od szczotki wyobrażając sobie, że to miecz świetlny. Zapewne część z tego typu obrazów to są jakieś próby, do których potem dodawaliście efekty specjalne... ale czy wszystkie?
"Star Wars Kid" - Ghyslain bardzo się przejął, choć nie powinien. Naprawdę jednak trzeba mieć mocną psychikę, żeby zostawić za sobą krytykę i śmiechy, albo wręcz wziąć je pod włos.
Nie zawsze można sobie z tym poradzić. Nie zmienia to faktu, że trzeba jakoś dążyć do spełnienia marzeń. Z tym się chyba zgodzicie. A jedni marzą o tym by być Jedi, a inni o tym, żeby im przestały śmierdzieć stopy. Które marzenie jest głupsze?

Czekamy na jakiegoś polskiego Star Wars Kida :) Choć może niekoniecznie "Kida"... Bo przecież wielu z nas, fanów, to takie duże dzieci tak naprawdę, choć gdyby nazwać ich dziećmi to by się obrazili. Kiedy widzę, kto kupuje miecze Master Replikas w Polsce... Spośród znanych mi osób w naszym kraju, które mają Replicasy - to wszyscy, mają ponad 17 lat. :P Osoby mające kostiumy - w większości mają ponad 18 lat. (z nielicznymi wyjątkami!) I to oni kupują te "zabawki", które choć trochę pozwalają im się zbliżyć do postaci ze swoich marzeń... Jedi, Sithów czy Szturmowców. Oczywiście ja nie krytykuję! Sam wielokrotnie gdzieś tam byłem w kostiumie Obi-Wana, Royal Guarda czy Szturmowca i się świetnie przy tym bawiłem. Skłamię też jeśli powiem, że nie wyobrażałem sobie kiedyś, że jestem Jedi i walczę ze złem. (Jestem nawet z tego dumny!)

Zastanawiam się też ilu w Polsce było już "Star Wars Kidów" - młodych dzieciaków, którzy wyskakują z jakimś, według nich, fantastycznym pomysłem na Holonecie czy Forum Bastionu i zostają sprowadzeni do parteru przez naśmiewających się. Nie twierdzę, że oni też trafiają do psychiatryka, ale krytyka już na starcie potrafi mocno ściąć z nóg...
Mnie też kiedyś też podcięto skrzydła. Odrobinkę, ale dość kulturalnie (o dziwo). Kiedy powstała moja pierwsza strona o SW - "Pic of the Week", strasznie chciałem, żeby link do tej strony pojawił się na Imperial City Online... Niestety Franki odmówił... Strasznie mi było smutno, ale po latach rozumiem.... :) kiedy mu zaproponowałem wymianę linkową - na mojej stronie niewiele jeszcze było rzeczy. :) Eh nie ważne. Tak wspominam o tym, bo to pokazuje pewną zasadniczą różnicę. Ja dostałem dość kulturalnego meila, a mój pomysł nie został wyśmiany na forum, na które zagląda kilkaset osób dziennie! To naprawdę spora różnica.

Więc jeśli spotkacie kiedyś Star Wars Kida, albo Lord of the Rings Girl, albo kogokolwiek innego w podobie... Kulturalnie wyłóżcie mu swoje racje, a nie podcinajcie skrzydła. No chyba, że to dziecko neostrady jest. :)

08 października 2007

Filmowy Humor Star Warsowy

Tak na początek - przepraszam, za tak długi czas oczekiwania na następnego posta. Po prostu - brak czasu mnie dorwał :( Life is brutal.

Dzisiejszy post miał być o Humorze SW - zatem zapraszam do czytania.

Zacznijmy od banalnego stwierdzenia. Jeśli coś jest parodiowane, to znaczy, że zajmuje ważne miejsce w pop kulturze. Nie stwierdzam tutaj, czy owo miejsce jest pozytywne czy negatywne - bo to zupełnie osobna sprawa. Ważne że jest. W końcu bin Laden też jest parodiowany, a trudno powiedzieć, żeby zapisał się pozytywnie w kulturze.

Liczba parodii filmowych związanych z Gwiezdnymi wojnami jest przeogromna. Poczynając od filmików fanowskich, przez odniesienia do Star Wars w innych filmach i serialach, aż do pełnometrażowych produkcji w całości wypełnionych odniesieniami do Sagi Lucasa. Najsławniejszą chyba parodią Star Wars są "Kosmiczne Jaja" (Space Balls) Mela Brooksa. Tak na marginesie, Mel ponoć pracuje nad nowym filmem parodiującym nową trylogię. Najpewniej będzie to kreskówka.



Tak na marginesie, zwróćcie uwagę, że "Space Balls" parodiuje nie tylko sam film - jego fabułę, ale też ten cały niesamowity marchandising związany z "Gwiezdnymi wojnami" - Yogurt promuje "swój sklepik", a Lord Hełmofon w jednej scenie bawi się figurkami przedstawiającymi głównych bohaterów "Space Balls". Nie wspominając już o mrugnięciu okiem do całego pirackiego, (jeszcze wtedy) kaset VHS rynku wideo. W jednej ze scen bohaterowie oglądają bowiem kasetę... z "Gwiezdnymi jajami" w których właśnie występują.

Skoro już jesteśmy przy pełnometrażowych filmach które parodiują Gwiezdne wojny, to warto wspomnieć o niemieckiej, całkiem świeżej, produkcji, bodaj z 2005 roku. Mam na myśli tutaj "Gwiezdne jaja", w którym obok odniesień do "Gawiezdnych wojen" mamy także mrugnięcie okiem do Trekkies, jak również do wielu innych filmów (w tym nawet Shreka!).



Mnie ten film absolutnie rozwalił i śmiałem się jak norka. Jeśli gdzieś go dorwiecie w całości - polecam!

Oczywiście to nie wszystkie filmy pełnometrażowe parodiujące Star Wars. Przytoczyłem je tutaj, ponieważ już samym tytułem swoim nawiązują do dzieł filmowych George'a Lucasa. W wielu (nie jestem w stanie podać nawet przybliżonej liczby) innych filmach, w tym także komediach, możemy natknąć się na odniesienia do Gwiezdnych wojen - bardzo często przedstawionych w krzywym zwierciadle. Przychodzi mi na myśl w tej chwili tylko jeden pełnometrażowy film w którym mamy wyraźną i oczywistą parodię Star Wars. "Hot Shots 2":



W innych filmach - jest mnóstwo odwołań do Star Wars. Ot choćby film "Telemaniak" (Cable Guy), gdzie Jim Carrey mówi coś w rodzaju "Super sprzęt, Stereo, Dolby, THX, że George Lucas spuściłby się w spodnie". Długo szukałem na YouTube odpowiedniego filmiku - niestety nie udało się znaleźć odpowiedniego fragmentu :(.

Inne, najbardziej znane przykłady to między innymi dialog z filmu Asterix i Obelix Misja Kleopatra:
Ceplus, dowódca rzymski, nosi hełm przypominający hełm Vadera. poza tym mówi coś w rodzaju: ...zaatakowane, Imperium Kontratakuje! Do tego muzyka a'la Marsz Imperialny. A chwilę później Ceplus dusi Antiwirusa mówiąc charakterystycznym Vaderowym głosem (odpowiedni filmik na YouTube jest tutaj).
Jeszcze fragment mamy w Aramageddonie:
- Ja będę Hanem Solo
- Nie, ja będę Hanem Solo, a ty Chewiem.
- Słuchaj, czy ty oglądałeś Gwiezdne wojny?
W "Men in Black" kiedy bohaterowie wybierają broń - z szuflady wyjęty zostaje m.in. miecz świetlny.

W jednym z odcinków "Friends" mamy Main Theme, Ross ma fantazję o Rachel w stroju Lei z ROTJ i tym podobne. :)


Jak pisałem - tego typu dzieł jest cała masa, wprost nie sposób wymienić wszystkich. Na samym końcu powinniśmy wspomnieć o filmach fanowskich. Pisałem już swego czasu o polskich fanfilmach na tym blogu (zobacz tu), a o najlepszych filmach fanowskich z zagranicy wspomnę jeszcze, niemniej niektóre bardzo udanie parodiują Star Wars. Niejednokrotnie łączą wątki Gwiezdnych wojen z zaczerpniętymi z innych filmów. Wśród tych filmów od lat moim prywatnym liderem pozostaje "George Lucas in Love" (zobacz na YouTube). Wiele filmów fanowskich wiadziałem, i nic jeszcze nie pobiło GLiL'a.

Gdzieś na marginesie są także fanowskie filmiki, które powstały niechcący. Takim z nich jest dziełko znane pod nazwą "Star Wars Kid" i jego przeróżne konwersje i przeróbki. aby zapoznać się ze Star Wars Kid i jego fenomenem - zapraszam już niebawem na iFandom SW. :) W jednym z kolejnych odcinków zapraszam także do poczytania dowcipów o Star Wars. Generalnie - temat humoru SW będziemy kontynuować, zatem to dopiero początek!

03 października 2007

Alderaan 2003

Artykuł ten jest pisany pro memoriam. Dawno to było temu ten 2003 rok. Ja byłem bodaj na drugim roku studiów. Był to pierwszy konwent SW na jakim byłem. Wcześniej, w 2000 roku, był jeszcze "Celebration" (oczywiście nie związany z zachodnimi Celebration) w Łodzi, który podobno nie udał się tak, jak powinien, ale tam mnie nie było - więc nie wypowiadam się.

Alderaan 2003 jest dla mnie o tyle ważny, że tam po raz pierwszy zetknąłem się z Polskim fandomem. Poznałem osobiście wielu ludzi spośród tych, których znałem wcześniej tylko z netu. Minusem konwentu była szkoła, a raczej jej lokalizacja - totalne zadupie. Niby to był Sosnowiec, a tak naprawdę daleko pod Sosnowcem - bo od dworca PKP w Sosnowcu jechało się naprawdę dłuuugo. To były Maczki.

Jechaliśmy dwoma samochodami z tego co pamiętam. Ja jechałem w "Falconowozie" (Pegout Expert Falcona) i było jak zwykle bardzo wesoło. Wygłupialiśmy się w najlepsze. Dojechaliśmy do Sosnowca, gdzie pod dworcem spotkaliśmy się z większością fanów, których miał stamtąd zabrać wynajęty przez orgów autobus. My zdecydowaliśmy się jechać za autobusem, który kilkukrotnie zgubił drogę. Fajnie.

Dotarliśmy na miejsce. To był mój pierwszy konwent. Dopiero rok później pojechałem na Imladris do Krakowa (nie Starwarsowy), ale o tym napiszę w innym miejscu i czasie. :)
Znaleźliśmy sobie miejsce w jednej z sal i rozłożyliśmy nasze rzeczy. Nie zwracałem wtedy uwagi na program, ale nie powalał. Było sporo pustych miejsc. Pochłonęły mnie spotkania z ludźmi. Pełno było okrzyków "To ty?" "Zupełnie inaczej sobie Ciebie wyobrażałem!" Poznałem wtedy Sizara, YangObiego, Kolarza, Mike, Frankiego, KaeSz, Cetę, Rickiego i... Dana Falcona (innego niż Warszawski Falcon) z którym się polubiliśmy i całe stado innych ludzi - łącznie - około 80.

Wracając do programu - był turniej Sabacca, był konkurs wiedzy... coś tam się działo przez cały czas, nie pamiętam już jednak co. Ważne jednak, że coś się działo.
Jeśli przejrzeć recenzje konwentu, które pojawiły się w internecie po Alderaanie 2003 - wskazano na pewne niedociągnięcia, ale odbiór był pozytywny z naciskiem - "za rok jak poprawicie sporo błędów jakie się pojawiły - będzie rewelacyjnie". Myślę, że dla wszystkich najważniejsze było to wspólne spotkanie i poznanie się "w realu". Pierwszy Alderaan był jednocześnie pierwszym konwentem który sponsorował Amber. Wsytawili swoje stoisko nawet i dali smyczki. Potem już na żadną imprezę SW nie udało się zdobyć sponsoringu, choćby najdrobniejszego, od jedynego wydawcy książek SW w Polsce. Obrazili się, czy co?
Po tych czterech latach zadaję sobie pytanie o ocenę tego konwentu. Nie zmieniła się znacząco. Nadal wspominam go bardzo dobrze, choć przez lekką już mgłę zapomnienia. Pamiętam, że miałem wtedy uwagi do organizacji - m.in. obsuwy w programie, czy niewielki wybór atrakcji. Niemniej - bawiłem się świetnie, choć to zasługa współfanów... Rok później był kolejny Alderaan. Był to jednocześnie ostatni konwent z tej serii. Dlaczego? niebawem dowiecie się na iFandom.
A może Ty, czytelniku iFandom byłeś na Alderaanie 2003 i chcesz się podzielić wspomnieniami? Pisz w komentarzach!


Jeszcze kilka słów technicznych:
Jak zauważyliście zapewne, nowe posty na iFandom nie pojawiają się już codziennie. Są dwa powody. Po pierwsze - mam po prostu mniej czasu. Napisanie dobrego i długiego artykułu na tę stronę to jak nic półtorej godziny. Po drugie - po prostu jakoś mam mniej pomysłów na artykuły i nie chcę się "wyczyścić" ze wszystkich pomysłów zbyt szybko. A może o czymś szczególnie chcielibyście poczytać? Zapraszam do komentarzy.
A propos komentarzy - odblokowałem anonimowe komentarze. Teraz już nie musisz mieć konta google, aby wypowiadać się na iFandom. Zapraszam!

30 września 2007

Krecia robota?

Spotkałem się zupełnie niedawno z określeniem "krecia robota". Nie mówię jednak o tym, że usłyszałem je w telewizji, oglądając debaty polityczne. Spotkałem się z nim "na naszym, fanowskim gruncie". Cały czas siedzi mi to stwierdzenie pod czaszką i im bardziej się nad nim zastanawiam, tym mniej je rozumiem w tej konkretnej sytuacji. Bo co to znaczy wykonywać krecią robotę? To znaczy mącić, podjudzać, powodować kłótnie itd. OK mamy już jakąś jasność co znaczy owo słowo. Kaliber dość ciężki. Chyba osoba, która go użyła w stosunku do fanów Star Wars powinna sobie kupić słownik, bo nie bardzo rozumie co ono znaczy.

Gwoli wyjaśnienia - nie piszę tutaj o sobie - ani nie ja użyłem tego słowa, ani nie "przeciwko mnie" zostało użyte. Nie piszę także w obronie kogokolwiek, bo jak wiemy wszyscy - osobnik X może nie lubić osobnika Y i to jest jego pełne prawo. Tylko, że o ile czasem można wyciągnąć argumenty niedyskusyjne ("Nie lubię go, bo ma krzywe zęby") tak argument, zdawałoby się merytoryczny - podlega dyskusji.

Zatem dlaczego ktoś, kto jakoś tam się stara działać w Fandomie, jeździć na imprezy i pomagać biegając w kostiumach nie chcąc nic w zamian wykonuje krecią robotę? Bo nie "zwraca się z oficjalną prośbą" do "elity" fandomu i tworzy coś samodzielnie? Wyjaśnijcie mi to proszę... Zapraszam do komentarzy.

27 września 2007

Zarabianie na Star Wars

Dawno, dawno temu, coś koło 2001 roku, na Imperial City Online właściwie przestały pojawiać się newsy związane z Gwiezdnymi wojnami. Pojawiały się za to informacje o tym, jakie nowe figurki / zabawki są do kupienia. To mi się strasznie nie podobało - ICO zamieniło się właściwie w sklep netowy. Wydawało się, że strona upadnie. 6 stycznia 2002 powstał Bastion Polskich Fanów Star Wars (wtedy jeszcze pod nazwą Bastion.net - w nawiązaniu do TheForce.net), który od razu zaczął bić rekordy popularności, bo w praktyce był jedyną witryną w Polsce przynoszącą newsy. ICO na szczęście się podniosło z upadku i trwa do dziś. Dlaczego o tym piszę? Raczej nie z kronikarskiego obowiązku (pewnie historii netowego fandomu SW w Polsce poświęcę osobny artykuł). Piszę o tym dlatego, że wtedy, wraz z takim chwilowym "upadkiem" ICO mieliśmy doczynienia z czymś zupełnie nowym w naszym środowisku. Ktoś postanowił zarobić na swoim hobby.

Całym fandomem wstrząsnęło wtedy święte oburzenie. Jak to? zarabiać na Star Warsach? - Tak wielu myślało. Pomijając już fakt, że większość nazw takich jak "Star Wars" czy "Lightsaber" to są trade marki, To po prostu... jakoś tak nie przystało. W końcu jednak ICO odżyło, a handel przeniósł się do osobnego sklepu netowego - fanatyk.pl co chyba wszystkim wyszło na zdrowie.

Podam inny przykład. PODOBNO ja po CorusConie za pieniądze które podobno zarobiłem na konwencie pojechałem sobie w góry na 3 tygodnie. Tak lekko licząc aby pojechać w Tatry na 3 tygodnie, to potrzeba tak z 900-1300 zeta (w zależności od tego, co sobie życzę mieć na talerzu). No sporo zarobiłem, nie powiem. Tylko czemu sam nic o tym nie wiem?

Przedstawione tutaj sytuacje wydają się zupełnie różne. I takie są. Jedna jest prawdziwa, druga to zwykła plota, nie mająca z rzeczywistością nic wspólnego. Niemniej obie dotyczą pewnego tabu jakim jest zarabianie na sowim hobby.
Pytanie jakie się teraz pojawia brzmi - co jest niewłaściwego w zarabianiu na star warsach - poza problemami z umowami licencyjnymi. Wydaje mi się, że problem nie polega na samym sprzedawaniu zabawek związanych ze Star Wars, ale w "zarabianiu na fanach". Przyjęło się takie ogólne mniemanie, że praca non-profit jest "lepsza". Oczywiście sam działanie non profit popieram i są sytuację kiedy nie wypada wprost "zarobić". Bo kiedy fan X ma kostium szturmowca i jest zapraszany do domu dziecka aby pobawił się z dzieciakami, to raczej nie wypada pytać wtedy o pieniądze. Nie mam jednak zamiaru nikogo wychowywać i uczyć przyzwoitości, bo popadłbym w zbędną kazuistykę. Chodzi o zaznaczenie faktu, a raczej zadanie pytania - kiedy można zarobić na swoim hobby, a kiedy nie. Kiedy, prowadząc stronę internetową mogę umieszczać reklamy, a kiedy nie powinienem i wreszcie - ile może być tych reklam?

Ten wpis powstawał bardzo długo. Duża (naprawdę ponad połowa) część tekstu wyleciała. Mam wrażenie, że poruszyłem małą górę lodową, z którą sam nie jestem sobie w stanie poradzić i chyba trzeba skrobnąć na ten temat wielki artek i zająć się tą sprawą. Najpierw jednak - chciałbym poznać wasze opinie. Zapraszam do komentarzy. Pytanie jest, przypomnę - kiedy można odstawić na bok ideały "bycia fanem" i po prostu zarobić na swoim hobby?

Zmiany...

Jak zapewne widzicie, zmieniłem na blogu, co nieco (a to jeszcze nie koniec zmian!). Poza kolorystyką zmieniła się także nazwa strony. Doszedłem do wniosku, że tytuł "Fandom Star Wars" to bardziej opis tego czym się tutaj zajmujemy, a nie prawdziwy tytuł. Oczywistym jest, że we wszelakim marketingu chwytliwa nazwa to podstawa. Jak zapewne widzicie, postanowiłem sięgnąć do kosza z którego swoje nazwy bierze Steve Jobs (iMac, iPod, iPhone, iTunes i inne) oraz wielu innych (np. iPlus). Obecnie blog ten nazywa się iFandom dodatek dwóch literek "SW" oznacza, że dotyczy on niewielkiej działki fantastyki jaką są Gwiezdne wojny. (Niemniej jednak pomysł na nazwę iFandom traktować należy jako mój i zastrzeżony :) ).

Nowa nazwa wydaje mi się zarówno trendy - bo jest taka nowoczesna jak i chwytliwa - bo krótka. A kolejne zmiany... nadejdą!

25 września 2007

Migawki z Celebration Europe II

Pierwsza część migawek z Celebration jest tutaj. Oto kolejne punkty moich opinii, uwag i spostrzeżeń związanych z największym konwentem Star Wars w Europie.

7. Anglicy i Polacy. W Londynie, jak wiemy, jest sporo naszych rodaków. Było z nimi kilka ciekawych przejść. Nasza ekipa wraca pociągiem do Greenwich gdzie mieszkaliśmy, część z nas w kostiumach.

- Hello! Can I take photo with you?
- Sure go on!
[click]
- Thanks! Where are you from?
- Poland...
- Ja też...

Były też mniej miłe spotkania. Było jak w znanym dowcipie. Kiedy ludzie w kostiumach przechodzili pod ExCeL dąło się słyszeć okrzyki: "cool", "great costumes!", "o ja pierdole". Bez komentarza.

8. Konwentowa obsługa (po doświadczeniach z Polconu nazwałbym ich gżdaczami) - czyli ludzie, którzy zgodzili się przepracować na konwencie kilkanaście godzin w zamian za zwrot tego co zapłacili za wejście na imprezę. Ich oddanie było godne podziwu, kiedy usadzali gości w pełnych salach. Największe wrażenie zrobiła na mnie prosta rzecz. Kiedy sala była pełna i już pozornie nie było wolnych miejsc, ktoś z obsługi krzyczał "ktoś, koło kogo jest wolne miejsc proszę o podniesienie ręki w górę" i po chwili: "Osoby, które nie mają miejsc, proszę siadać obok osób z podniesionymi rękami". Jakie to proste? A jakoś nigdy się z Polsce z czymś takim nie spotkałem.

9. Ludzie w kostiumach. Było ich zarówno sporo, jak i mało. Po terenie głównej hali wystawowej jakoś niewielu przechadzało się osobników na przykład w zbrojach szturmowców, ale jednocześnie było ich więcej niż kiedykolwiek widziałem. :) Nie dane mi było jednak zobaczyć np. 100 szturmowców w jednym miejscu. Niestety.

10. Ogrom budynku. Konwent był ogromny. Ale wyobraźcie sobie, że zajmował tylko nieco ponad 1/4 pomieszczeń ExCeL. To robi wrażenie!

Jak coś mi się jeszcze przypomni - napiszę oczywiście. Zatem Stay tuned!

24 września 2007

U-BOT 2007 Migawki

Warszawska ekipa wybrała się w miniony weekend na konwent U-BOT do Łodzi. Impreza ta odbywała się już po raz trzeci. Niestety, co dało się zaobserwować - frekwencja nie jest stała, ani nie rośnie. Pierwszy konwent miał ponad 350 gości, a drugi 400. Ten, który zakończył się wczoraj (trzecia edycja) - ledwie 270. Ale, żeby było po kolei i nie była to kolejna nudna relacja - zamieszczam ją w formie znanych już czytelnikom "Fandom Star Wars" migawek.

1. Lokal - bardzo dobry i przestronny. Nie była to taka "stricte" szkoła, ale budynek Akademii Języków obcych i kultur narodów. Czysto, schludnie... i generalnie ok. Jedyna wada, to przedzieranie się do pryszniców. Ale dało się przeboleć. :) Lokal pomieścił bez problemu wszystkich konwentowiczów, a że byłem tam już rok wcześniej - nie gubiłem się wcale. Generalnie wielki plus za ten lokal.

2. Teraz wymienię jakiś minus. Niestety konwent jest, w moim odczuciu, bardzo zamknięty dla ludzi z zewnątrz. Prelekcje i konkursy - jeśli "fan fantastyki" z zewnątrz (znaczy np. przyszedł by dzieciak, który przeczytał w prasie o imprezie) pojawiłby się - nie miałby czego szukać. Zabrakło jakiegoś "wyjścia do ludzi". Minusem też była ta frekwencja. Moje dwie prelekcje Star Warsowe się nie odbyły, bo nikt nie przyszedł. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, odkąd bywam na konwentach.

3. Palantki to plus. Pomysł buchnięty z Avangardy, ale świetny. Dziewczyny robiące tanie i proste żarcie (np. tosty z serem), ale bardzo tanie i co najważniejsze - na miejscu imprezy. Schodziłem piętro niżej i już miałem od razu "michę". Plus ogromny.

4. Mały nacisk położony na bezpieczeństwo. Ochrona była, owszem, ale np. od Nimvara, który jest nieletni, nikt nie wyegzekwował zgody rodziców. Niby nic się nie stało, bo był z nami, ale mimo to - było to pewne, malutkie niedopatrzenie. Niemniej - czułem się na imprezie bezpiecznie.

5. Informator - kolejny plus - choć w kilku miejscach widziałem, że się rozjechały literki - ale to nie ważne - mały chochlik drukarski. Informator z grubą okładką - nie niszczył się tak łatwo i wszystko tam było dokładnie napisane. Bez rewelacji oczywiście (informator Polconowy - to było dopiero coś!), ale była to dobra robota. Po prostu. Plus.

6. Teraz będzie plus i minus zarazem. U-BOT sprawił na mnie wrażenie "konwentu ekip". Co przez to rozumiem? Gdybym pojechał tam sam - umarłbym z nudów. Dało się wyraźnie zaobserwować, że ekipy przybyłe na konwent trzymają się razem - znajomi ze znajomymi. Jakiś taki niewielki przepływ. Poza tym - jakoś ciężko było zauważyć te 270 osób - zakładam, że spora część tego to jednodniówki i osoby przybyłe na turnieje karciankowe.... Niemniej gdzie jest 270 osób?

7. Turniej PocketModel TCG - świetnie przeprowadzony i sędziowany. No i pierwsze miejsce w konkursie indywidualnym dla Solo7th oraz zwycięstwo drużynowe dla tegoż Solo7th i Yako, (czyli mojej skromnej osoby) :)

Na razie tyle. Kolejne informacje o U-BOCIE w kolejnym wpisie. Stay Tuned!

21 września 2007

Migawki z Polconu II

Oto kolejny odcinek migawek z Polconu. Pierwsza część "nieuporządkowanych wspomnień i uwag" znajduje się tutaj.

6. Program Polconu był absolutnie świetny. Podejrzewam, że zasługą tego było to, co wielu uważało za porażkę konwentu. Wszyscy musieli płacić i nie było zniżek za prowadzenie punktów programu. Zatem prelekcje prowadzili pasjonaci, a nie ci, którzy zgłosili punkt programu, żeby mniej zapłacić za wejściówkę. Z tego co wiem zdarzyła się jedna wpadka z programem - w niedzielę rano, prelegent po 15 minutach prelekcji stwierdził, że jest zmęczony i skacowany i zwyczajnie "skończył" swój punkt programu wcześniej. Niestety to co zrobił, zważywszy na rangę imprezy, przekreśla go jako prelegenta. Jego nick jest powszechnie znany teraz i pewnie człowiek już nie poprowadzi żadnej prelekcji na konwencie innym niż trzydziestoosobowy w Pcimiu dolnym. Poza tym było naprawdę niewiele przesunięć i zamian. To ogromny plus.

7. Za wadę można uznać rozmieszczenie niektórych sal. Ja, pomimo, że latałem między nimi jak dziki, to dopiero drugiego dnia zacząłem ogarniać która jest która. Nazwy typu "Agat", "Onyx", "Szafir" jakoś zupełnie do mnie nie trafiały. Nie wiem, może to nie ten klimat. Oczywiście - to nie jest wada, żeby nie było, że się czepiam drobnostek - mówię tylko, że jakoś długo się w tym gubiłem.

8. Blok Star Wars na konwencie. Przede wszystkim jeszcze raz i z całego serca dziękuję chłopakom (i dziewczynom!) z Polish Outpost. Super że byliście! Naprawdę - o Was ciągle mówiono później. Zapewniliście niezapomniany show! Dzięki!
Poza tym - było dobrze. Bez rewelacji, ale nikt się ich nie spodziewał. Pozytywne, że na nasze punkty programu przychodziło sporo ludzi (spoza tzw. fandomu SW) i się bawiło świetnie. Zresztą - założeniem było, żeby nie robić prelekcji jako takich, tylko bardziej pokazać, że my się tymi Gwiezdnymi wojnami bawimy, a nie porównujemy, który statek jest lepszy. I to się udało, choć niewiele brakowało, aby nie wypaliło. Pewnego pięknego dnia zadzwonił do mnie Tredo (szef programu Polconu) narzekając, że nasze propozycje są "za mało merytoryczne". Myślałem, że go zabiję... A potem sam przyznał, że było świetnie.

9. Zawiodłem się... Pomimo zaproszenia mailowego, stawiło się właściwie tylko Polish Outpost i Kamino w liczbie dwóch osób oraz Miagi z Torunia (bardziej jako przedstawiciel ICO niż swego miasta) Nikogo z Bydgoszczy, nikogo z Wrocławia, nikogo z Poznania i nikogo ze Śląska.
Quo Vadis Fandomie?