27 marca 2008

The Battle of Helms Hoth

Nie wiem jak Wy, ale kiedy oglądałem "Powrót Króla" i obronę Gondoru przez jazdę Rohirrimów miałem nieodparte wrażenie, że Mummakile, to "stara wersja" AT-AT. Jak widać, nie tylko ja miałem takie skojarzenie...




Przepraszam, że ostatnio tylko filmiki, ale nie mam jakoś czasu, aby napisać długiego i treściwego posta. :( a może Ty chcesz zostać autorem na iFandom?

PS. Zapraszam do pierwszego Screencastu Biblioteki Ossus, na Blog Biblioteki.

21 marca 2008

Kot o 1000 twarzach

Taki dziś mały post będzie, a właściwie videopost. :) Otóż na YouTube znalazłem fajny filmik. Odjechany. Pokazuje, na co wpadają znudzeni fani Gwiezdnych wojen...



A Może wy też zrobiliście coś Gwiezdnowojennego swojemu zwierzakowi? a może Wasza rybka nazywa się Leia? Dajcie znać!

16 marca 2008

Dalsze myślenie o geekach

W poprzednim wpisie na iFandom zacytowałem wypowiedź Sadiego na temat geeków. Postanowiłem wrócić do tego tematu, ponieważ w tamtym poście poruszony został temat głównie geeków komputerowych.
Częściowo założenia pokrywają się z moim rozumieniem słowa geek. Wydaje mi się to zagadnienie jednak nieco szersze. Skłaniam się nawet do podziału jaki zaproponował Io Nois, że są trzy pokrewne typy. Mamy zatem geeka, nerda i coś, co do końca nie wiadomo jak zapisać, czyli z angielska czytane nerdow (po polsku wymawiane jak nerdoł lub nerdou). Kolejność nie jest przypadkowa. Przedstawione one bowiem właśnie w tej kolejności, czyli od geek do nerdou pokazują skalę "geekostwa". Zatem sam geek jest najmniej pejoratywne, a nerdou - najbardziej. Bo o ile hacker to raczej określenie magika komputerowego, kogoś kto zna się na tym bardzo dobrze (abstrahując od niewłaściwego użycia - hacker to nie jest włamywacz i złodziej danych). Zatem według tego podziału geek to pasjonat, charakteryzujący się pogłębioną wiedzą na jakiś temat (komputerów czy gwiezdnych wojen, czy czegokolwiek innego). Określenie to nie ma samo w sobie jeszcze aż tak negatywnego przesłania jak nerd. Nerd bowiem to już określenie dziwaka. Kogoś kto lekko świruje już na punkcie swego hobby. Przedstawione w Amerykańskich filmach pryszczate nastolatki noszące w kieszeni od marynarki wiele długopisów w ochraniaczu przeciwko zachlapaniu tuszem to wg. mnie bardziej już nerdy niż geeki.
Nerdou to już jest całkowicie pejoratywne określenie. Typowy nerdou nie widzi świata poza swoim hobby i już można traktować jego "nerdouowatość" w kategoriach chorobowych. Nerdou nie mówi o niczym innym jak swoje hobby, nie myśli o niczym innym i nie robi wiele więcej poza tym, co niezbędne do życia i do pielęgnacji hobby. W tym momencie owo zainteresowanie nie jest już hobby, a obsesją.

Pamiętacie pewnie wpis na iFandom na temat "składowych fanostwa" nadal podtrzymuję ten podział jakiego tam dokonałem. Daje się zauważyć nawet, że odnosi się on do zarówno do geeków jak i do nerdów. Bo w końcu traktujemy nerda jako takiego bardziej pokręconego geeka. Bardziej pokręconego idącego już w niezbyt dobrą stronę.

O ile w Stanach określenie geek i co za tym idzie, nerd kierowane są do szerokiego grona ludzi, bo mogą być związane z szerokim zainteresowaniem np. chemią lub fizyką, to zdają się odpowiadać głównie informatyce. :) Zresztą dotyczą generalnie przedmiotów ścisłych. Jakoś nic mi nie wiadomo o geekach poezji.
W Polsce natomiast określenie geek nie jest powszechnie używane. Odnosi się głównie do informatyki, ale a także do kręgów fanów s-f. Więc można raczej mówić o geekach Star Trek i Star Wars (no z tym drugim to nie bardzo sci-fi, ale dla uproszczenia przyjmijmy, że jednak tak) ale jakoś nie pasuje mi jakoś określenie geeka Władcy Pierścieni, choć wielu fanów pewnie pasowałoby do tego schematu :). Zresztą pokuszę się o stwierdzenie, że każde środowisko ma swoich geeków. Nawet jeśli nie są tak nazywani, to często są tak traktowani.

A co Wy myślicie? Może macie jakieś swoje koncepcje, czy propozycje innej nomenklatury?

13 marca 2008

Kim jest geek

Odpowiedź na to pytanie jest o tyle trudna, że każdy kto się za geeka uważa rozumie to pojęcie nieco inaczej. Żeby w pełni zrozumieć znaczenie tego słowa powinniśmy się przyjrzeć jego źródłom. Na początek warto krótko wyjaśnić dwa pokrewne określenia – hacker i nerd.

Hacker to osoba o ogromnych, praktycznych umiejętnościach informatycznych, głównie programistycznych. Hackerzy zwykle znają bardzo dobrze wiele języków programowania i posługują się na co dzień uniksowym systemem operacyjnym. Richard Stallman napisał: Bycie hakerem to coś więcej niż pisanie programów, to pisanie możliwie najlepszych programów, to przesiadywanie bez przerwy przy monitorze przez 36 godzin tylko po to, aby napisany program był możliwie najlepszy(...). Hackerom zawdzięczamy istnienie Internetu, czy w ogóle komputerów w formie jaką znamy dziś. Nie można mianować samego siebie hackerem – dostajesz to zaszczytne miano dopiero wtedy, kiedy nazwie cię tak inny hacker. Twoją wartość w środowisku hackerskim określają twoje umiejętności. Niektórzy mówią żartobliwie, że słowo hacker w języku Indian znaczy ten, który wie. Ogółem hackerzy to elita specjalistów komputerowych. W mediach często pojęcia hacker błędnie używa się na określenie włamywacza komputerowego, którego poprawnie powinno się nazywać crackerem.

Nerd jest natomiast praktycznie nieznany w Polsce. Nerd to indywidualista, którego fascynują przedmioty ścisłe i techniczne. Typ szalonego naukowca, który potrafi zamknąć się na parę dni w laboratorium, żeby móc w spokoju eksperymentować lub studiować książki. W szkole nerd ma przeważnie bardzo wysoką średnią. Co jednak ważne, nerd ma wielkie trudności w nawiązywaniu kontaktów, gdyż powszechnie uchodzi za dziwaka, lub frajera. Jest tak dlatego, że nie stara się on szczególnie o akceptację środowiska – nie marnuje on swoich sił na umiejętności przydatne w kontaktach międzyludzkich. Zamiast tego skupia się całkowicie na poszerzaniu swojej wiedzy. Priorytetem jest dla niego mądrość. Można zaryzykować stwierdzenie, że w dużym stopniu to, że obecnie jeździmy samochodami, latamy samolotami, a niektórzy nawet odwiedzają Księżyc, zawdzięczamy właśnie nerdom. Słowo nerd jest wyraźnie nacechowane pejoratywnie, chociaż okazjonalnie bywa stosowane w pozytywnym znaczeniu (głównie przez samych nerdów).

Teraz pewnie się zastanawiasz, gdzie w tym wszystkim jest geek. Otóż geeka często określa się jako kogoś, kto dąży do tego, żeby zostać hackerem. Stąd większość cech hackera przechodzi automatycznie na geeka. W rzeczywistości wielu geeków jest hackerami, tylko nie chcą oni sami sobie nadawać tego miana. Alternatywnie można powiedzieć, że geek to hacker, który widzi świat poza komputerem. Jednak taka definicja geeka jest niepełna, dlatego często mówi się również, że geek to taki nerd, który ma życie towarzyskie. Nie oznacza to, że stara się on jakoś szczególnie o akceptację środowiska, po prostu ma on przyjaciół wśród innych geeków. Kiedy mówi się o klasycznym geeku komputerowym, często mocniej akcentuje się powiązanie z hackerami. W przypadku geeków niekomputerowych, skupiamy się wyłącznie na powiązaniu z nerdem.

Ciągle pozostaje jeszcze jeden aspekt pojęcia geek. Okazuje się bowiem, że wielu geeków ma wspólne zainteresowania, czy poglądy, nie mające nic wspólnego z komputerami, czy wiedzą w ogóle. Można więc zbudować pewien stereotyp geeka, do którego oczywiście nikt nie pasuje całkowicie, ale zdecydowana większość geeków, ma z nim wiele wspólnego. I tak do geekowych zainteresowań można zaliczyć m.in. science fiction (w tym głównie seriale Star Trek i Babylon 5, ale również książki SF), fantasy, RPG, mangę i anime. Typowy geek nie stroni od czytania książek, a nawet komiksów (choć głównie japońskich). Wielu ludzi bardzo spłyca definicję geeka, ograniczając ją tylko do tych aspektów powiązanych z kulturą, pomijając zupełnie poglądy. Owszem kultura jest istotna, ale samo oglądanie Star Treka i uczestniczenie w sesjach RPG nie czyni jeszcze z nikogo geeka. Bardzo ważne są poglądy spośród których za najważniejsze uznałbym indywidualizm i pęd do wiedzy.

To wyjaśniałoby kwestię znaczenia słowa geek. Jest jednak jedno ale. Cały czas mówiliśmy o geeku anglojęzycznym. W Polsce mamy pod dostatkiem słów na określenie frajera, stąd bardzo wątpliwe, aby przyjęło się u nas to znaczenie. Tak więc pierwszą różnicą byłby całkowity brak znaczenia negatywnego. Na razie najlepiej przyjął się on w środowisku komputerowców - dlatego dużo łatwiej spotkać się u nas z geekiem – specem od Linuksa, niż geekiem – pasjonatem biologii, co stanowi drugą różnicę. Trzecią różnicą jest to, że w krajach anglojęzycznych często najmocniej akcentuje się kulturę, u nas jest tendencja do mocniejszego akcentowania umiejętności i poglądów – dlatego w internetowych geek testach (zrobionych przez naszych zachodnich kolegów) wielu ludzi, których w Polsce bez wahania nazwiemy geekami, okazuje się nerdami. Nie należy się tym martwić, jak wspomniałem na początku tego artykułu – każdy rozumie określenie geek nieco inaczej.

Niniejszy artykuł jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Na tych samych warunkach 2.5 Polska.

Autorem artykułu jest Piotr Sowiński "sadi", Oryginalnie artykuł znajduje się na stronie/blogu Sadiego pod adresem: http://sadi.ovh.org/index.php

A już niebawem na iFandom - moje spojrzenie na kwestie geekostwa i nerdostwa zwłaszcza z uwzględnieniem specyfiki Star Warsowego środowiska.

12 marca 2008

Coraz cieplej sie robi...

Robi się coraz cieplej. Zielone źdźbła nieśmiało wychylają się z ziemi, a na pierwszych, tych odważniejszych drzewach i krzakach pojawiają się zielone pączki. Zbliża się zatem większy niż w zimie wysyp konwentów. No bo cieplej to już i konwenty takie "niestandardowe" mogą sie odbywać. Pisząc "niestandardowe" - mam na myśli na przykład takie, które odbywają się na świeżym powietrzu. I tak po raz kolejny wspominając minione konwenty te starwarsowe jak i te nie starwarsowe (poczytać można na iFandom o Falkonie, Alderaanie i innych, ale liczę, że sami poszukacie :)) zacząłem się zastanawiać co nowego zaoferowane zostanie nam, fanom szerokopojetej fantastyki, w nadchodzącym sezonie?

Niestety... nic.

Z bólem to mówię, ale nie zanosi się na nic, co byłoby jakoś istotne dla rozwoju fandomu w Polsce, a zwłaszcza dla rozwoju fandomu Gwiezdnych wojen. No ok. Jest jedna rzecz, której nie było (z tego co pamiętam) wcześniej. Otóż zbliżający się konwent Pyrkon w Poznaniu jest reklamowany przez ogólnopolską kampanię bilboardową. Plakaty i citilighty z reklamą konwentu można znaleźć w samym Poznaniu, ale także m.in. w Krakowie, Wrocławiu czy Warszawie. To na pewno krok na przód, choć gdybym ja, jako organizator konwentu, dysponował takimi pieniędzmi, raczej nie włożyłbym ich w tak drogą reklamę, która ma znikomą docieralność do targetu. Ale to ja... :)
Z imprez SW nie będzie nic nowego. Znaczy pewnie będzie konwent Dagobah, ale czy zaproponuje nam coś wielkiego? a nawet jak zaproponuje, to kto to tak naprawdę spoza środowiska dostrzeże w małym i położonym na uboczu Gorzowie? (sorry chłopaki - odwalacie świetną robotę, ale położenia miasta i kłopotów z dojazdem tam - nie zmienicie).

Idąc dalej - Polcon w Zielonej Górze (albo w Jeleniej, jeden pies :P) także sukcesem nie będzie... bo jest daleko i jakoś tak - bez rozmachu. Jakieś szanse na zrobienie czegoś przełomowego ma Polcon w Łodzi w 2009, ale to jeszcze dużo czasu, zatem ciężko wyrokować.

Zastanawiam się natomiast jak powinien być zrobiony dobry konwent. Pozwoliłem sobie wyróżnić kilka elementów. Kilka z nich jest oczywistych, ale zdecydowanie należy je w zestawieniu wymienić.

1. Ściśle określony target. Już słyszę protesty, że nie dobrze jest robić konwenty "czyste tematycznie" - czyli konwent dla RPGowców albo dla miłośników Tolkiena. (Takie imprezy też się odbywają oczywiście, ale o tym kiedy indziej). Aby zacząć w ogóle działać przy organizacji konwentu należy sobie sprecyzować podstawowego odbiorcę tej imprezy. To może banalnie brzmi, ale od tego, do jakiego potencjalnego odbiorcy kieruje się imprezę zależy data konwentu, podstawowe ograniczenia dla programu czy jakieś ograniczenia bezpieczeństwa (choćby sprawa spożywania alkoholu).

2. Kiedy mamy już target zastanawiamy się nad możliwymi atrakcjami. Wiąże się to ze stopniowym zacieśnianiem owego targetu. Zauważcie, że chyba niewielu organizatorom udało się zrobić imprezę "dla wszystkich". Zawsze jest położony na coś nacisk. W przypadku Polconu - to literatura fantastyczna, a w przypadku dawniejszych Imladrisów - RPG. Jedne konwenty SW bardziej kładą nacisk na "geekowskie" prelekcje - inne na zabawę. Zdanie sobie z tego sprawy to już naprawdę niezły sukces. Target taki ma niesamowite znaczenie. Jeśli załóżmy przyjadę na konwent którego większość programu stanowić będzie manga i biegające 13 letnie dziewczynki przebrane za kotki, czy inne świnki poczuję się lekko... zażenowany. Nie żebym miał coś do mangi czy świnek, ale po prostu.... nie ten target.

3. Konwent powinien mieć przede wszystkim dobry program. Nie mam tutaj na myśli w zasadzie jakichś super odkrywczych tematów (byłem na parunastu, czy nawet parudziesięciu konwentach - wierzcie, ciężko już jest o naprawdę odkrywcze tematy). Chodzi o to, że temat musi być ciekawie przedstawiony. W dobie rzutników i prezentacji multimedialnych - ciekawa prezentacja to minimum. Poza tym - muszę wiedzieć, że mówi do mnie ktoś, kogo można uważać za eksperta. Nie chodzi oczywiście o to, żeby od razu był to doktor habilitowany, ale niech przynajmniej widzę, że prelegent nie jest z przypadku i naprawdę potrafi temat przekazać. Poza tym nie zawsze atrakcją są "gwiazdy" - pisarze, tłumacze czy aktorzy, ale to tylko moje zdanie.

4. Lokal musi być właściwie dobrany. I nie chodzi o to, że musi być to sala konferencyjna pięciogwiazdkowego hotelu. Nie mam też w zasadzie nic przeciwko szkołom - bo wiem jakie są realia, a szkoła zapewnia wszystko w jednym miejscu - stoły, krzesła, wiele sal, prysznice i toalety. Ale mam kilka podstawowych założeń. Przede wszystkim właściwa wielkość obiektu. Nie mam ochoty przeciskać się na korytarzach w zaduchu. Po drugie: wyraźnie oddzielona część "mieszkalna" od "konwentowej". Wściec się można, kiedy po całym dniu konwentowania próbujesz zasnąć w sali, a za drzwiami jakaś ekipa świetnie się bawi grając na gitarze. Co gorsza kiedyś trafiłem na salę, w której poza spaniem odbywała się... sesja RPG... ani w takich warunkach spać, ani grać.

5. Jedzenie na terenie konwentu albo w jego bliskim sąsiedztwie to podstawa. Chcę coś zjeść, albo napić się herbaty - muszę żebrać o wrzątek, albo szukać po mieście. To niedopuszczalne. Z doświadczenia wiem, że czasem nie chce się ruszyć czterech liter i siedzi się na głodniaka, albo odżywia się batonikami.

Prawda, że nie są to wygórowane założenia? Bardzo łatwo je spełnić, a sprawią, że potem czytając recenzje z konwentu organizatorzy są chwaleni. A to zawsze miło usłyszeć.

09 marca 2008

Dobry trailer...

Ostatnio, mając chwilę wolnego czasu wszedłem na stronę www.apple.com/trailers aby zobaczyć jakie nowe produkcje filmowe czekają na nas w nadchodzącym czasie. Zajawek filmów obejrzałem kilkanaście i część z nich nie wywołała u mnie żadnego zainteresowania. Zastanawiając się nad tym faktem jakoś podświadomie zacząłem analizować owe krótkie formy filmowe jakimi są trailery filmowe. Jednego można być pewnym. Zrobienie dobrego trailera to prawdziwa sztuka. Sztuka nie tylko artystyczna polegająca na właściwym zestawieniu scen z filmu z muzyką i lektorem oraz napisami. Trailer filmu kinowego to także marketing. Marketing ten czasem jest tak dobry, że idealnie przygotowane trailery reklamują filmy, które są nie do oglądania (przykład? proszę bardzo: Spiderman III).

Trailer to zatem odpowiednie połączenie scen z filmu (ich wybór jest tym trudniejszy, że czasem nie wszystkie, albo wręcz niewiele scen filmowych jest gotowych, obrobionych), muzyki (tutaj podobny problem - niejednokrotnie kiedy powstaje zajawka filmu, muzyka do niego nie jest jeszcze napisana, trzeba się wtedy nakombinować) oraz napisów i ewentualnie słów lektora. Kiedy już gotowa zajawka filmu trafi do kin / telewizji i, coraz częściej, do internetu, producenci niewiele już mogą zrobić. Teraz pozostaje czekać na reakcje widzów. To czy dany trailer "chwyci" zależy, poza jego przygotowaniem, już od osobistych preferencji widzów.

Dla mnie trailer których "chwyta" musi wywołać pewien dreszczyk. Czy to odpowiednio dobraną sceną, czy też usłyszanym w tle zdaniem bohatera, czy wreszcie wspaniale dobraną muzyką. Ów dreszczyk u każdego będzie powodowany przez coś innego. Bo każdy ma odmienne gusta i odmienne doświadczenia filmowe.

Chciałbym Wam pokazać kilka trailerów filmów na które ja czekam w nadchodzącym czasie. Te zajawki coś w sobie mają... A może tylko niosą obietnicę niezapomnianych filmów...



To oczywiście zajawka czwartej części przygód Doktora Jonesa. Pod adresem http://www.apple.com/trailers/paramount/...... można zajawkę obejrzeć w lepszej jakości. No nie wiem ja Wy, ale kiedy Indiana schylał się po kapelusz i z głośników zaczęła rozbrzmzewać dobrze znana melodia, mróweczki przebiegły mi po plecach... :).

Drugim trailerem przy którym poczułem się całkiem nieźle była zajawka Opowieści z Narnii - "Książę Caspian". (Zajawka do obejrzenia na Apple trailers, pod tym linkiem). Oczywiście jest tam kilka głupotek. Zawsze bawił mnie, w pierwszym Narnijskim filmie także, Peter Pavencie krzyczący swym niezbyt basowym głosem for Narnia! i ruszający do ataku, niemniej usłyszenie Liama Neesona w roli Aslana... to jest własnie ten dreszczyk...

I wreszcie ostatni film, a właściwie zwiastun jaki chciałbym Wam pokazać. Zostawiłem go na koniec, choć właściwie powinien otwierać mój ranking. Trailer, a właściwie teaser bo niewiele jeszcze pokazuje, oglądałem w kółko kilka razy. Nie jestem trekkie ale będzie to na pewno film przełomowy choćby z tego względu, że będzie to pierwsza okazja po chyba 30 latach, aby obejrzeć film z serii Star Trek w Polsce, w kinie. Właściwe zestawienie muzyki, scen które niewiele pokazują i zdań z historii podboju kosmosu (m.in. God speed John Glenn, The eyes of the world now looks in to space, The Eagle has landed, It's one small step for man, one giant leap for the mankind) i wreszcie słowa wypowiedziane najprawdopodobniej przez Williama Shatnera "Space, the final frontier" i zaraz potem nuty znanej muzyki... To jest to! zobaczcie sami pod adresem: http://www.apple.com/trailers/paramount/startrek/.

To będzie chyba jeden z najbardziej oczekiwanych filmów. Zapewne też wielu fanów Star Wars pójdzie na niego do kina - bo Star Trek to przecież także rodzaj baśni w kosmosie. Może mniej niż Star Wars magicznej, ale jednak baśni. Zresztą nie wyprzedzajmy faktów. Zacząłem pisać nawet pewną mała prackę - artykuł porównującą Star Trek i Star Wars - jej fragmenty, albo może nawet całość - zamieszczę na iFandom.

Ok, zatem ode mnie tyle na razie i do następnego posta!

08 marca 2008

Najwiekszy karpik w dziejach...

Brytyjczycy mają już swoją "prawie oficjalną" religię Jedi, Japończycy będą mieli niebawem swoje Star Wars Celebration, my, Polacy mamy wypasioną w kosmos SWORę, SWAT, PO (nie obrażajcie się - nothing personal - jaja sobie robię :)) a Amerykanie? Amerykanie mają księdza - Vadera. Ciekawe jak to jest na jego mszy i jak to jest śpiewać hossana do muzyki głównego tematu Star Wars i ustawiać się do komunii w rytm marsza Imperialnego.

http://www.joemonster.org/filmy/7582/Ksiadz-Lord-Vader

A jak, dzieci, będziecie niegrzeczne, to pójdziecie do piekła i tam wam szturmowcy zrobią z dupy jesień średniowiecza!

A tak zupełnie na marginesie - pomysł bardzo ciekawy i zapewne skuteczny aby młodych ludzi przyciągnąć do kościoła, w dobie atrakcyjnych filmów i gier wideo. Szkoda tylko, że w naszym kraju, gdzie Gwiezdne wojny nadal są często utożsamiane z New Age, a wręcz z jakimiś piekielnymi mocami coś takiego by nie przeszło. W Polsce niestety nie zauważa się tego jak łatwo można przejść od Star Wars do religii. Wystarczy tylko powiedzieć, że Moc, to Bóg. I jest świetnie...

04 marca 2008

Treasure of the Shadows

Z "kronikarskiego obowiązku" powinienem napisać kilka słów o nowym polskim fanfilmie autorstwa fanklubu ze Skierniewic "Utapau". Mowa oczywiście o filmie zatytułowanym "Treasure of the Shadows". Postaram się napisać krótką, obiektywną recenzję, choć może wydać się to trudne, gdyż znam (i lubię!) fanów ze Skeirniewic, a poza tym... Sam w tym filmie występuję. Przez niecałą minutę może, jako "Special guest appearance", ale jednak.

Zacznijmy od samego początku, czyli od wizyty na planie (fakt, tego nie zawiera się w recenzjach, ale moja będzie szczególna).

Zdjęcia odbywały się w korytarzu (pełniącym jednocześnie funkcję małej salki gimnastycznej) w małej podskierniewickiej miejscowości. Całość sprawia dość profesjonalne wrażenie. Mikrofon na "wysięgniku", kamera HDV i cała masa pomysłów w stylu Adama Słodowego - przydatnych rzeczy na planie zrobionych "prawie z niczego". Był zatem zrobiony podnośnik do kamery mający nawet "zdalne" sterowanie ruchem głowicy z zamocowaną kamerą. Była charakteryzatornia, gdzie z profesjonalnych środków powstawały rozmaite blizny, a odpowiednia osoba czuwała nad tym, żeby paszcze aktorów nie świeciły się zbytnio. No i oczywiście ogromna ilość zielonego płótna, które samo w sobie pewnie kosztowało dość dużo. No a my, czyli Duran, Io i ja, czyli "Rada Jedi" przyjechaliśmy, powygłupialiśmy się i nagraliśmy kilka minut materiału. pozostało tylko czekać na premierę filmu, bo naprawdę przygotowanie planu i patenty jakich użyto, aby zastąpić elementy techniczne - były naprawdę powalające.

Na temat "Treasure of the Shadows" i oczekiwania na film wspomniałem już na iFandom. Było to w tym poście. Ale to tak tylko na marginesie. Pora chyba zacząć już właściwą recenzję.

Muzyka (zaczynam od końca właściwie, ale... moje prawo :)). Tutaj nie bardzo można narzekać, bo to Williams (ale nie tylko). Dobrana i zmontowana jest dobrze. Odejście od Williamsa w jednym miejscu na rzecz innej melodii (takie niby "afrykańskie" rytmy przy pojedynku na miecze) brzmi nieźle i dało całkiem niezły efekt. Użycie tego jednego "nie-wiliamsko-brzmiącego" utworu jest zaskakujące - myślę, że zaskoczenie byłoby mniejsze, gdyby pojawiło się więcej takich. W końcu jest tyle dobrej muzyki poza Williamsem :) (o Williamsie i muzyce do SW można poczytać m.in. tutaj na iFandom). Zatem - podsumowując - nie jest źle, standard, choć można by to było, moim zdaniem, odrobinkę ciekawiej rozwiązać.

Efekty cyfrowe i specjalne. Miecze świetlne - naprawdę dobre! ogromny plus. Tła komputerowe - też niezłe. Ogólnie - całość jak na efekty powstające na domowych pecetach wygląda całkiem nieźle. Jedyny mankament, to te poruszające sie w jednakowym tempie i jak po sznurki statki. Szkoda tez, że "zewnętrza" Coruscant nie przygotowano odrobinę dokładniej, ale jakoś nie raziło mnie to szczególnie. Jedyne na co można narzekać, to niewykorzystanie potencjału kryjącego się w modelu Gwiezndej Kuźni. Chłopaki się napracowali, zrobili fajny model - miniaturę do sfilmowania i co? widać go może przez sekundę w bardzo ograniczonym fragmencie. A model wyglądał (widziałem na jednym z "making of") całkiem fajnie. Najgorsze jest jednak zgranie ruchów ludzi na planie z ruchem kamery. Po prostu chłopakom tzw. Camera maching nie wyszedł. Momentami też jedna z postaci wydaje się lekko przeźroczysta. Błąd w kluczowaniu.

Największa wada. To ten użyty język angielski. Nie podobało mi się to już w momencie kręcenia, ale co tam... Fatalna dykcja (tak wiem, moja także) i kiepskie nagranie sprawiły, że film jest w zasadzie niezrozumiały. I o ile można go obejrzeć z napisami i wszystko pojąć, to zastosowanie języka obcego miało jeszcze jedną wadę, którą niestety widać na ekranie. Otóż aktorzy bardziej koncentrowali się na wymowie i zapamiętaniu obcego tekstu niż na grze. Wiem o tym, bo dokładnie tak samo było na planie. Podczas tych kilku ujęć w których brałem udział, zupełnie nie koncentrowałem się na tym, jak się ustawić i jak zagrać, tylko na tym, żeby tylko "wyrzucić" z siebie zadaną kwestię.

Aktorstwo. Skoro już przy nim jesteśmy należało by wspomnieć, że nie było ono wcale takie złe. Oczywiście obcy język wypowiedzi utrudnił grę i postacie występowały sztywno, niemniej - jakiego aktorstwa spodziewać się po grupie fanów, nie będących profesjonalnymi aktorami? Mogłoby być lepiej - oczywiście, ale ja psów nie wieszam. :)

Scenariusz i reżyseria. Opowieść snuta w filmie mogłaby być ciekawa. Mogłaby, gdyby nie fakt, że autorzy chyba chcieli za szybko wydać film (albo tak było w scenariuszu) i akcja się po prostu rwie. Zupełnie nie kupuję tego, że TotS ma być tak naprawdę trylogią. Nie lepiej zrobić jeden, fajny film, pracować nad nim długo, niż robić trzy filmy? Ogrom pracy przy trzech jest nieporównanie większy, a efekt - może być różny. Brakowało też na planie reżysera. Będąc na planie dowiedziałem się w którą stronę mam patrzeć, bo moi rozmówcy będą dodani później, ale nikt nie powiedział mi JAK grac, czy mówić szybciej, czy wolniej, jakie emocje przekazać itp. I chyba nie tylko ja miałem z tym problem sądząc po grze aktorskiej w całym filmie. Tym bardziej rozumiem narzekania gwiazd na grę na zielonym tle - ciężko jest z emocjami, kiedy nie ma wokół ciebie nic, na czym można by zawiesić wzrok, tylko wszędzie zielono.
Wracając do scenariusza - na początku był niezły, a potem - sprawiał wrażenie, jakby ktoś stał nad piszącym i co chwila pokrzykiwał - "oddawaj!, kończ już!"

Podsumowanie. Film warto zobaczyć. Mówię serio. Nie jest najlepszy, wielu by powiedziało wręcz, że jest kiepski. Choć mnie samemu nie bardzo się podobał, uważam, że trzeba go obejrzeć. W końcu UKOŃCZONYCH filmów SW w Polsce mamy tak niewiele... A jeśli bym miał wystawić ocenę: 4/10. Plusy za to, że nie ma tam ani jednego zielonego listka i za ciekawe podejście do kręcenia fanfilmów (właśnie te renderowane tła wszędzie) a minus... za język angielski, kulejący scenariusz i źle zgrany ruch kamery z ruchem aktorów... tyle w zasadzie.

Taki mały pomysł na marginesie - Chłopaki z Utapau... Może nakręćcie jakąś małą etiudkę filmową zamiast porywać się na trylogię? Niech Moc będzie z Wami... i z Nami.

02 marca 2008

Wspomnienia o Żarówce część II

Pamiętacie jeszcze wpis na temat Tworzenia fanfilmu "Żarówka"? Tekst jest dostępny w jednym z poprzednich postów, natomiast sam filmik jest tutaj. W czasie porządków na starym dysku twardym znalazłem kilka fajnych materiałów, w zasadzie większość z nich to już unikaty. "Never been seen". Zatem może na początek zdjęcia:

Skrót TNC obok napisu Żarówka 2 oznaczać miał "The Next Chapter" i był roboczym tytułem filmiku.

Gostek powyżej, to z kolei Darth Lord Abażur. :) Nie mam absolutnie pomysłu co on miał robić w filmie, niemniej - fajny kostium zaimprowizowaliśmy i fajne imię mu wymyśliliśmy. To czemu by nie skorzystać, skoro postać wykreowała się właściwie sama?

Z kolejnych materiałów, dostępnych już w Internecie, pozwolę sobie przypomnieć treść pewnego tekstu na Bastionie z Zapisem rozmowy Fixxer - Zapol z GG na temat planów dotyczących Żarówki II.

Zapol (23:28)
krecimy sequel... "zarowka strikes back"
Zapol (23:29)
masz pomysl na scenariusz?
Fixxer (23:29)
stlucze druga????
Fixxer (23:29)
tym razem w kiblu
Zapol (23:29)
darth zarowka nie da se dmuchac w kasze
Fixxer (23:29)
albo w kuchni
Fixxer (23:29)
wiem!!!
Fixxer (23:30)
pomalujcie zarowke na czarno
Zapol (23:30)
zemsta bedzie... swiecaca
Zapol (23:30)
i ubierzemy w kaptur :)
Fixxer (23:30)
czarna nie bedzie swiecic......
Zapol (23:30)
a moze by zrobic taki morphing jak w terminatorze 2?
Fixxer (23:31)
i bedzie uderzac blyskawicami :)))))))
Zapol (23:31)
zarminator
Fixxer (23:31)
=:-O
Zapol (23:31)
co to... punk?
Zapol (23:31)
ŻARMINATOR ?
Fixxer (23:32)
z wrazenia wlosy mi stanely
Fixxer (23:32)
Żar Vader?
Fixxer (23:32)
Darth Żar?
Zapol (23:32)
postrzelimy zarowke z wiatrowki i puscimy od tylu
Fixxer (23:33)
ciekawe
Zapol (23:33)
zarowka zleps bek
Fixxer (23:33)
nono
Fixxer (23:33)
a moze :
Fixxer (23:33)
episode II
Fixxer (23:33)
odlamki kontratakuja
Zapol (23:34)
błehehehehehehe
Zapol (23:35)
return of the żardaj
Zapol (23:36)
żar żar binks?
Fixxer (23:36)
wez 1 000 000 zarowek
Fixxer (23:36)
bedzie "attack of the clones"
Fixxer (23:38)
albo Żarba the Hutt
Zapol (23:39)
ksiezniczka żyrandala
Fixxer (23:39)
obi wan żarobi
Zapol (23:40)
master jazeniowka
Fixxer (23:40)
ile ma watow MOCY??????
Zapol (23:41)
republika OSRAM kontra imperium PHILIPS
Zapol (23:42)
no to sie szykuje megaprodukcja :)
Fixxer (23:42)
a pod koniec wszystko opanuje ciemna strona mocy
Fixxer (23:42)
wysiada korki :)

Ok. Na razie tyle. Jak coś mi jescze wpadnie w ręce, to zamieszczę :) Pozdrawiam serdecznie.