26 grudnia 2007

Promowanie stron internetowych o Star Wars

W tym świątecznym klimacie i w czasie kiedy światełka na choinkach się jeszcze palą, chciałbym poruszyć temat niełatwy, bo dotyczący promowania stron internetowych dotyczących Star Wars.

Problem jaki napotyka każdy, kto stworzył jakąkolwiek stronę internetową związany jest z odpowiednim wypromowaniem swego dzieła. Mniej ważne w tym przypadku jest to, czy nowopowstała strona dotyczy hodowli kotów ozdobnych, czy właśnie uniwersum Gwiezdnych wojen. Podstawową zasadą jest to, iż każda strona powinna mieć wyraźnie zarysowany temat. Warunek ten mamy już spełniony w przypadku witryn dotyczących Gwiezdnych wojen. Zatem - temat już mamy.

Obecnie zauważa się tendencję do wzrastającej szczegółowości stron internetowych. Co to oznacza? Dla przykładu niewiele jest wielkich stron internetowych na temat gier komputerowych (ogólne podejście do tematu), ale wiele jest witryn dotyczących konkretnych tytułów czy serii. Jest to spowodowane z jednej strony względną łatwością tworzenia takiej witryny, bo zdecydowanie więcej mogę zebrać materiałów o jednej grze i sporo o niej napisać - z własnego doświadczenia choćby, z drugiej strony - profilem poszukiwań jakie prowadzą potencjalni goście. To drugie jest właśnie najistotniejsze. Wyjaśnię na przykładzie owych gier komputerowych. Kiedy szukam prezentu - udam się na stronę ogólną zawierającą recenzje i porównania wielu gier. W przypadku jednak kiedy poszukuję dokładniejszych informacji na temat konkretnego tytułu - np. solucji czy porad - znajdę witrynę, dotyczącą tego konkretnego tytułu. Tak na marginesie dostrzegły to już jakiś czas temu duże portale internetowe i albo same tworzą, albo wręcz oferują miejsce hostingowe i wsparcie fanom, którzy w zamian stworzą serwis na dany temat. Żeby daleko nie szukać - onet.pl ma kilka serwisów, które tylko dzięki wspólnej domenie można rozpoznać jako należące do jednego "koncernu" - dla przykładu: http://kuba.onet.pl/. Podobnie w naszym Star Warsowym światku. Jeśli szukam aktualnych newsów pójdę na Bastion, ICO czy TOR. Jeśli szukam jednak filmików, dajmy na to, z gry Empire at War - to tam ich nie znajdę.

Oczywistym jest, że nie da się prezentować wszystkich treści w jednym miejscu, ale u zarania sieci WWW nie było to takie oczywiste. Na początku, kiedy wyszukiwarki miały wiele wad - użytkownik poszukiwał większości tego co go interesowało na jednej, swojej ulubionej stronie zwanej PORTALEM. (Odświeżeniem tej idei jest m.in. igoogle - gdzie masz wszystkie informacje, ale SAM decydujesz które mają być wyświetlane). Obecnie internet coraz bardziej zmienia ideę portalu. Portal ma być tylko "wejściem", a żeby gość (a często także gość = potencjalny klient) został dłużej na stronach danego portalu, tworzy się podstrony, bardzo często nawet wyglądem nie bardzo związane z głównym portalem. Wróćmy jednak do tematu.

Wydawać by sie mogło, że Gwiezdne wojny to temat już sam w sobie dość wąski i nie ma potrzeby go dodatkowo zawężać. Zapewne tak, ale można go podzielić na mniejsze! Obok dużych portali istnieją przecież strony poświęcone JEDNEJ grze (np. KOTOR czy GALAXIES). Taki mały wydawać by się mogło zakres tematyczny (np na temat jednej tylko gry) sprawi, o ile jesteśmy kompetentni i włożymy trochę pracy, że zawarte informacje będą pełne i ciekawe, a co za tym idzie - przyciągną potencjalnych gości. W momencie, kiedy najpopularniejsza wyszukiwarka Google automatycznie indeksuje strony - już sam fakt istnienia często aktualizowanej witryny może postawić ją dość wysoko w indeksie. :) Oczywiście można napisać cały wielki poradnik na temat pozycjonowania stron, ale wiedza ta jest podobna trochę do przepowiadania pogody. Wiele rzeczy opiera się na dociekaniach, bo algorytm googla jest ściśle tajny.

Oczywiście znalezienie się na czołowym miejscu wyszukiwarek jest ważne, ale nie należy przeceniać także "wejść indywidualnych", czyli takich, kiedy gość trafia na stronę wpisując adres bezpośrednio do przeglądarki internetowej. Jest to szczególnie ważne w przypadku stron skierowanych do fanów, a do takich z pewnością należą strony Star Warsowe. Tutaj znowu wracamy do stwierdzenia powyższego - żeby ludzie zapamiętali adres naszej strony i dobrowolnie na nią wracali - muszą znajdować tam coraz to więcej nowości. Pewnym rozwiązaniem jest publikowanie newsów na temat tego co z SW związane, ale tutaj z kolei trzeba mieć sporo czasu aby je wyszukiwać i/lub określoną renomę, aby odwiedzający sami informacje nadsyłali.

Najprostszą, ale też ryzykowną metodą na start jest poinformowanie społeczności o powstaniu strony internetowej. Nie informujmy jednak o "pomysłach" czy "projektach" dopiero będących we wczesnych fazach realizacji. To nie jest mile widziane. "Nic nie zrobiłeś jeszcze, to się nie chwal!" Poinformować można w różny sposób - napisać na jakimś forum, czy wysłać meila do znajomych. trzeba unikać spamu przy tym. jednak i trzymaj się zasad netykiety. :) Dlaczego napisałem, że jest to metoda ryzykowna? Bo jeśli na nowopowstałej witrynie będzie czegoś brakować, albo pojawią się wyraźne niedoróbki - natychmiast może zwalić się na autora masa krytyki. I to czasem ostrej. Czujcie się ostrzeżeni.

Co jeszcze można zrobić aby ludzie wracali na daną stronę? Zapewnić jej łatwy do zapamiętania adres. Nie mówię od razu o kupowaniu domeny .pl, ale taka na przykład .info droga nie jest. Nie wspominając już o darmowym aliasie .prv.pl, który jest darmowy - i choć nie idealny, na początek wystarczy. Na pewno adres w rodzaju htp://www.XVIIIlo.edu.pl/klasa3dx/~andzia nikomu nie pomógł. :) Aha! Nie nastawiaj się, że zarobisz na stronie. Jak ZARABIAĆ na stronie internetowej to już zupełnie inny temat, ba! nawet osobna gałąź wiedzy. Włożyć między bajki należy to, że na blogu dzięki reklamom można zarobić 20 dolarów dziennie. Znaczy można podejrzewam, ale nie w tak prost sposób jak opisują to poradniki.

To tyle na razie tle, choć to zapewne nie ostatni post z cyklu "zakładanie strony internetowej o SW dla opornych" :). Zatem: Do następnego posta i zapraszam do komentowania.


20 grudnia 2007

Kolejne filmiki

Zatem dla rozluźnienia w świątecznej krzątaninie serwujemy kilka filmików, które warte są obejrzenia. Zatem przerwa w sprzątaniu / ucinaniu łba karpiowi / kręceniu masy na makowiec... Zapraszamy do oglądania!








I na koniec absolutny hit. Kampania społeczna z 1979 roku przeciwko prowadzeniu po pijanemu. Warto zobaczyć.


16 grudnia 2007

Czy Williams zawsze rządzi?

Jakiś czas temu pisałem na iFandom na temat muzyki z Gwiezdnych wojen (odpowiedni post jest tutaj), ale na tym nie zakończyły sie moje refleksje w tym temacie. Powiem więcej. W łapki moje trafił soundtrack z ekranizacji piątej części przygód Harrego Pottera i wzbudził na nowo rozmyślania.

Muzykę do trzech pierwszych filmów o przygodach młodego czarodzieja napisał John Williams. Do dwóch pozostałych Patrick Doyle (HP i Czara Ognia) oraz Nicholas Hooper (HP i Zakon Feniksa) i wiecie co powiem? Ta zmiana wyszła chyba filmom na dobre.

Oczywiście muzyka Johna Williamsa jest świetna, ale ostatnimi czasy mam wrażenie, że trochę się zaczyna powtarzać. Wykonajcie eksperyment. Wrzućcie do jednego folderu utwory z "Ataku klonów" i pierwszej i drugiej części "Harrego Pottera". Teraz uruchomcie jakiś odtwarzacz mp3 i zapodajcie opcję "shuffle". Momentami, kiedy nie będzie słyszalnych znanych motywów (jak Hedwig's Theme), nie będziecie w stanie pewnie poznać z jakiego filmu słyszycie soundtrack! Odnosi się to zwłaszcza do porównania melodii towarzyszących zmaganiom na meczu Quidditcha i na arenie na Geonosis. Fakt - Williams tworzył te (znaczy AOTC i Harry Potter 2) soundtracki w jednym roku, ale czemu są niemal identyczne? Jeśli do naszej wymieszanej playlisty dodamy jeszcze utwory z "Raportu Mniejszości"... Jeszcze trudniej będzie się zorientować, co jest co.

Kiedy zobaczyłem, że muzyki do czwartego "Harrego..." nie komponował Williams zdecydowanie się zdziwiłem. Zdziwienie ustąpiło na premierze filmu, kiedy usłyszałem muzykę. Jest naprawdę dobra. Ma nowocześniejsze brzmienie, a ulubiony motyw "podróży do Hogwartu" został zachowany, choć w stopniu szczątkowym - miło było go jednak usłyszeć. Utwór towarzyszący wejściu uczniów Dumstrangu i Boux Bauton do Hogwartu - wciskał w fotel.
W przypadku muzyki z ostatniej części - Zakonu feniksa - także jest czego posłuchać. W jednym miejscu słychać wyraźnie fascynację kompozytora muzyką z Piratów z Karaibów, ale to tylko przez moment - i wcale utwór nie wychodzi na tym źle. Wręcz przeciwnie. W tym przypadku muzyka także brzmi nowocześniej i nieco mniej "wagnerowsko" niż kompozycje Williamsa. Zatem według mnie - zmiana kompozytorów muzyki, choć bez wątpienia na nazwiska z "niższej ligi" wyszła Harry Potterom na dobre. Choć ja najchętniej usłyszałbym w dwóch ostatnich, najmroczniejszych filmach o młodym czarodzieju muzykę Hansa Zimmera.

Czy to oznacza, że Williams się wypalił? Oczywiście nie będę teraz wykładał jakiś złowrogich kart i wróżył szybki koniec jego jako muzyka. Nawet mi to nie w głowie. Williams to jeden z najwybitniejszych twórców muzyki filmowej. Tylko chyba czasem powinien poszukać natchnienia... Tylko tyle.

ok do "przeczytania" w następnym poście. Idę posłuchać muzyki Williamsa, bo on wszak wielkim kom pozytorem jest... :)


14 grudnia 2007

Garść Fanfilmów

Dzisiaj taki post "na luzie", Bo i czasu brak na jakieś większe wpisy, i mózg jakoś nie przygotowany do przemyśleń. Oto przed Wami kilka fanfilmów i trailerów, które obejrzeć zdecydowanie warto...








Narazie tyle :) Kolejne już niebawem! Stay Tuned!



11 grudnia 2007

Gdzie sie podziały tamte konwenty

Ja się chyba starzeję. Hmm taka refleksja mnie naszła bynajmniej nie w w wyniku spojrzenia w kalendarz, ale w wyniku przypomnienia sobie konwentów na których byłem na przestrzeni lat. Czy to może konwenty się zmieniły?

Imprez fanowskich typu "konwent" nie było w moim życiu aż tak wiele, ale z drugiej strony - nie było ich też tak mało. Zacząłem od Alderaanu w 2003. Potem był kolejny Alderaan, Imladris, Dagobah, Kamino, Konkret, Polcon, Falkon, dwie edycje UBOTA i kilka innych. No i CorusCony, ale to zupełnie inna bajka, bo o nich to trudno powiedzieć, żebym był odwiedzającym.
Pamiętam swój pierwszy Imladris. To był bodaj 2004 rok. Niby tak niedawno, a jednocześnie wydaje się, że to wieki temu. W Krakowie wtedy bawiłem się rewelacyjnie. Byłem na całej masie prelekcji i to nie tylko Star Warsowych bo tych była niewiele, bo Imladrisy są raczej konwentami ogólnofantastycznymi. Słuchałem z zaciekawieniem wystąpień na tematy kreacji bohatera w RPG, dyskusji zwolenników i przeciwników powergamingu w grach fabularnych, spotkań i paneli na temat Tolkiena i tym podobne, z wypiekami na twarzy słuchałem opowieści Staszka Mąderka... Długo by wymieniać. Teraz to jakoś wszystko zbladło. Wszystkie konwenty, z nielicznymi wyjątkami, są identyczne i zaczynam rozumieć osoby, starych wyjadaczy fandomowych, którzy na konwenty jeżdżą nie dla programu, a dla spotkania z ludźmi. Bo ileż można słuchać opowieści jak stworzyć dobrą postać w RPG czy z jakiej broni najlepiej strzelać, aby zabić w systemach postapokaliptycznych? Zwłaszcza, ze wielu (nie mówię, że wszyscy) prelegenci na wielu konwentach są dobierani raczej z przypadku. Znaczy albo się wiedzą nie wyróżniają na dany temat, albo nie potrafią jej przekazać, a czasem i jedno i drugie. To jest niestety największy mankament - program wielu imprez wydaje się bogaty i pełen ciekawych tematów - w rzeczywistości jednak tylko niewielki procent prelekcji jest wart uwagi.

Konwenty są do siebie podobne. Jedne zbierają 300 osób, inne 1200 - niemniej to nadal jest ten sam scenariusz. I teraz pytanie sobie zadaję - czy to ja się zestarzałem i mnie już "trudniej zadowolić", czy organizatorom konwentów wyczerpały się pomysły i tylko powielają schematy. Schematy nie są oczywiście czymś złym - dobre pomysły zasługują na to, żeby je kopiować, ale, na Boga, po 50 razy, dokładnie w identycznej formie?

Dobrym przykładem pozytywnego powielania schematów był Warszawski Polcon. Tam też były prelekcje czy spotkania z pisarzami, ale wygłaszane naprawdę przez znawców tematu, którzy nie zgłaszali swojej prelekcji tylko po to, aby nie płacić za wejście. Zresztą - na temat Polconu było już na iFandom kilkukrotnie - zatem wróćmy do tematu.

Nie podam recepty na "dobry, świeży" konwent, bo takiej nie mam. Nie wskażę palcem też konkretnie "co jest złe, a co dobre" - bo także, mówiąc szczerze - nie potrafię takiego wskazania dokonać. Pokazuje tylko problem... Coś jest chyba z tymi konwentami nie tak...

Konwenty są w Polsce zdecydowanie za często. Mam tutaj na myśli oczywiście konwenty stricte fantastyczne. Tak naprawdę co dwa tygodnie można pojechać do jakiegoś miasta i trafić na konwent. Wyczerpuje to zarówno siły organizatorów (bo w końcu możemy dojść do momentu w którym na konwentach będą się spotykali sami organizatorzy podobnych imprez ), jak i siły (czy raczej "mocy przerobowej") sponsorów. Oczywiście nie mówię że nie należy się spotykać. Jeśli lokalne bractwo graczy w RPG ma ochotę siedzieć całą noc i grać w Role Playing, albo słuchać opowieści o tworzeniu dobrych postaci - niech to robią. Nie ma problemu. Ale żeby wszystkie zloty stawiać na równi? Coś jest nie tak, kiedy zagląda się na stronę Informator konwentowy i widać, że konwentów zatrzęsienie... I najśmieszniejsze jest to, że Pyrkony (konwenty z tradycją) czy R-kony występują obok... Eccichiconów (ke??? - znaczy wiem, co to Ecchi, ale żeby o tym konwent robić?), czy... Śląskich spotkań fanów Star Wars. Przy całym moim zamiłowaniu do starwarsów i spotkań fanowskich - zamieszczanie notki na jego temat na stronie informatora KONWENTOWEGO jest chyba lekkim wprowadzaniem w błąd. Ale to tak zupełnie na marginesie.

Nawet Polcon, mający być w zamierzeniu konwentem fanów fantastyki, ogólnopolskim i największym, jest bardzo nierówny. Raz jest robiony tak jak w Warszawie, w Centrum Gromada, a innym razem jak "normalny" (tylko że większy) konwent w jakiejś szkole wyższej czy podobnym budynku. Znowu - coś jest nie tak.

Witek Siekierzyński, główny org Warszawskich Polconów, powiedział kiedyś, że zrobienie konwentu na 100 i na 1000 osób nie różni się wcale tak bardzo. Trzeba zamówić w drukarni więcej informatorów, ale i tak graficznie trzeba to przygotować. Ja uważam, że chyba jednak się różni. Bo albo robimy zjazd przyjaciół, albo robimy konwent. Jeszcze nie widziałem udanego miksu obydwu tych możliwości. Wychodzi albo jedno albo drugie. Zawsze. Obydwie te możliwości maja swoje plusy i minusy, Tylko, że jedno jest zupełnie czymś innym niż drugie. I to poddaję Wam, drodzy czytelnicy, pod rozwagę...

Do tematu pewnie jeszcze wrócimy, Bo łatwy nie jest. :) Zapraszam do komentowania.

09 grudnia 2007

Jak to z Ossusem było...

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, no może nie takiej odległej, bo w naszym kraju nad Wisłą i może nie tak dawno temu, bo ponad rok temu... W każdym razie, darujmy sobie wstępy. W sierpniu 2006 przedstawiony publicznie został Ossus.
Przygotowania do uruchomienia trwały już od pół roku. Sam engine wiki został uruchomiony w marcu 2006 roku - kilka dni przed CorusConem 1 i 1/2.
Naprawdę niewiele w Polsce było projektów fanowskich, które były tak skrupulatnie przygotowywane. Bo naprawdę - kilka osób siedziało dzień w dzień, bywało że i po kilkanaście godzin dziennie, aby w momencie startu Ossus mógł być liczącym się konkurentem "na rynku" fanowskich stron i fanowskich encyklopedii w Polsce.

Już od samego początku wiedzielimy jak ma wyglądać ta encyklopedia. Najprostszym rozwiązaniem byłoby zainstalowanie pustej wiki, ustawienie wszystkich opcji, zrobienie może kilku szablonów i otwarcie z nadzieją, że ludzie sami wezmą opiekę nad stroną w swoje ręce. Taka jest przecież idea WEB 2.0. Wszyscy mają tworzyć wspólną zawartość. Niestety jak zauważył jeden z twórców Wikipedii - nie zawsze się to sprawdza. Owszem - strona której treść tworzą użytkownicy ma ogromną masę zalet, ale ma tez wady. Napiszę o tym zresztą w którymś z następnych postów, na tym, lub na innym blogu. :)

Ossus miał być inny. Kiedy "wpuszczeni" zostali do Biblioteki odwiedzający - już były wypracowane zasady i mechanizmy dotyczące tego jak pisać hasła, zasad przyjętej pisowni i ortografii i tym podobne. Poza tym - było już ponad 600 haseł w momencie otwarcia (w sporej części dzięki partnerstwu Bastionu Polskich Fanów Star Wars i ich encyklopedii). To sprawiło, że fani przekonali się do Biblioteki i teraz Ossus ma bardzo wysoką odwiedzalność.

Oczywiście dobry start to nie wszystko. Cały czas Ossus jest bardzo "pilnowany" przez administrację. Jak powiedział Brion Vibber, jeden z głównych deweloperów systemu MediaWiki:

Wikipedia to niezły MMORPG dla administracji... Zawsze coś się dzieje.
W sumie racja. Czasem mam wrażenie, że Ossus jest pilnowany aż ZA bardzo. Przez to niewiele przybywa długich, przekrojowych haseł, a sporo jest jedno- dwulinijkowych. Po prostu - ludzie boją się pisać w obawie, że ich hasło zostanie skasowane jako źle napisane, bądź zbyt lakoniczne. Tak się nie dzieje! Kasowane są tylko hasła koszmarne, nic nie wnoszące do encyklopedii i źle napisane językowo (na tyle źle, że poprawienie go oznaczałoby napisanie od nowa). Jeśli w jakimś haśle jest za mało informacji - zostanie on oflagowany odpowiednim szablonem i najpewniej za jakiś czas ktoś się zajmie jego udoskonalaniem. Na tym właśnie polega zasada wiki. Nie koniecznie musisz być ekspertem, wystarczy, że dołożysz własną cegiełkę. zasada ta nie dotyczy tylko Ossusa, ale każdej innej encyklopedii tego typu. Tak. samej Wikipedii też.

Wracając do historii Ossusa. Po otwarciu i ogólnej akceptacji ze strony fandomu - nie było już z górki. Śmiem twierdzić, że nadal nie jest. :) kłopoty z serwerem i ataki niszczycieli. Przez nich musieliśmy wypracować mechanizmy obronne, w tym także zamknąć możliwość przenoszenia stron przez "zwykłych Archiwistów". W sumie - nawet dobrze się stało, bo konieczność wybrania grona osób mających uprawnienia przenoszenia plików zaowocowała stworzeniem rangi Jedi, czyli takich "niższych adminów", którzy, co prawda nie mogą zbanować, ale mają oko na wszystko co się dzieje w Ossusie.

Ktoś kiedyś zapytał mnie, jakie dalej plany w związku z Ossusem. Odpowiedziełem - nie wiem. Nie wiadomo co się może zdarzyć. Miejmy tylko nadzieję, że nie trzepnie nam znowu serwer. :)
Powoli sobie układam w głowie odpowiedź na pytanie "co dalej z Biblioteką", ale chyba jeszcze za wcześnie, aby udzielić jednoznacznych odpowiedzi. Jak na razie istnieje i ma się dobrze!

Stay Tuned! I do następnego posta!




03 grudnia 2007

Muzyka Gwiezdnych wojen

O muzyce z Gwiezdnych wojen pisać można bardzo wiele, albo wszystko zamknąć w słowach "wspaniała". Ogromnego artykułu nikomu nie będzie się chciało czytać, a z kolei zaczynać nowy wpis na iFandom po to, aby go skończyć po jednym słowie - też jakoś tak nie przystoi.

Muzyka z Gwiezdnych wojen skomponowana przez Johna Williamsa zebrała wiele różnych nagród. Przypomnę tylko dwie: Saturn w 2006 za muzykę do Zemsty Sithów, czy Oscar za muzykę do Nowej nadziei. Do tego dochodzi cała masa innych nagród i nominacji. Generalnie - John Williams należy do czołówki kompozytorów muzyki filmowej i razem z Hansem Zimmerem czy Howardem Shorem tworzą "wielką trójcę" kompozytorów muzyki filmowej.

Oczywiste jest, że o "wielkości" kompozycji współczesnej muzyki filmowej świadczy liczba cytatów. Podobnie jak w przypadku literatury naukowej - im więcej odniesień do danej książki w innych, tym lepsza jest ta książka. Podobnie z muzyką.

Muzykę ze Star Wars rozpoznaje każdy. Nie ważne, czy fan, czy nie-fan. Oczywiście - nie każdą melodię. Przywilej bycia rozpoznawalnym mają dwa utwory z SW. Marsz Imperium oraz główny temat. Wiedzą to zapewne wszyscy ci, którzy mają starwarsowy dzwonek w telefonie. Na dźwięk marsza imperialnego reagują nie tylko oni!

Muzyka Williamsa jest tak rozpoznawalna, że cytowana jest przez fanów i nie mam tutaj na myśli tylko podkładu dźwiękowego w filmach fanowskich, ale też na przykład... przez twórców Pierwszej edycji Big Brothera! Dawno to było, ale na szczęście ktoś nagrał odpowiedni kawałek programu i jest on dostępny gdzieś w internecie. (Był na www.junkyard.zut.pl - ale teraz coś strona nie działa :( )

Wielokrotnie też słyszałem Muzykę z SW jako tło różnych wydarzeń, i nie mam tutaj na myśli tylko wystąpień otwierających konwenty fanów Gwiezdnych wojen. :) Długo by wymieniać. Ale popularność muzyki z Gwiezdnych wojen jest jednocześnie tym, co sprawia, że nie może ona być zbyt często cytowana. Oczywiście spowodowane jest to także prawami autorskimi. Utwory Hornera czy Zimmera słychać na przykład w wielu trailerach (pierwszy z brzegu przykład - zajawka wchodzącego niebawem na ekrany kin "Złotego kompasu" zawiera w sobie fragmencik utworu z filmu Gladiator). Williamsa - nie słychać nigdzie. Zresztą - może to i dobrze? Wyobraźcie sobie np. zajawkę Piratów z Karaibów i Jacka Sparrowa na tle marsza Imperialnego. Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie jestem w stanie z całą pewnością stwierdzić, czy ktoś nie wyprodukował trailera, z użyciem mniej znanych fragmentów muzyki z Gwiezdnych wojen - niemniej - nie przypominam sobie. (Jeśli się mylę - zapraszam do komentowania i wyprowadzenia mnie z błędu).

To, że muzyki z SW nie ma w zajawkach innych filmów - to chyba dobrze. Wielokrotnie po obejrzeniu zajawki jakiegoś filmu pomyślałem "o jaki świetny temat w tle", a potem okazywało się, że owej melodii nie ma w finalnym filmie. Poza tym Muzyka z SW jest dość specyficzna. Poza powszechnie znanymi kawałkami - jak Force Theme - wiele innych fragmentów jest trudno dopasowywalna do filmu innego niż Star Wars... ale może to tylko moje, fanowskie zboczenie, bo nie wyobrażam sobie melodii z Gwiezdnych wojen dopasowanej do jakiegokolwiek innego obrazu?

A jakie jest Twoje zdanie?


A tak na marginesie. Znalazłem ostatnio pewną ofertę. Ośmiopłytowe wydanie muzyki ze Star Wars (link kieruje do Pasażu Biblioteki Ossus, do kategorii muzyka), z utworami ze wszystkich sześciu filmów. Kosztuje sporo, bo ponad 250 złotych, ale ja już napisałem zamówienie o tym wydawnictwie do Świętego Mikołaja. Ty też spróbuj!