30 września 2007

Krecia robota?

Spotkałem się zupełnie niedawno z określeniem "krecia robota". Nie mówię jednak o tym, że usłyszałem je w telewizji, oglądając debaty polityczne. Spotkałem się z nim "na naszym, fanowskim gruncie". Cały czas siedzi mi to stwierdzenie pod czaszką i im bardziej się nad nim zastanawiam, tym mniej je rozumiem w tej konkretnej sytuacji. Bo co to znaczy wykonywać krecią robotę? To znaczy mącić, podjudzać, powodować kłótnie itd. OK mamy już jakąś jasność co znaczy owo słowo. Kaliber dość ciężki. Chyba osoba, która go użyła w stosunku do fanów Star Wars powinna sobie kupić słownik, bo nie bardzo rozumie co ono znaczy.

Gwoli wyjaśnienia - nie piszę tutaj o sobie - ani nie ja użyłem tego słowa, ani nie "przeciwko mnie" zostało użyte. Nie piszę także w obronie kogokolwiek, bo jak wiemy wszyscy - osobnik X może nie lubić osobnika Y i to jest jego pełne prawo. Tylko, że o ile czasem można wyciągnąć argumenty niedyskusyjne ("Nie lubię go, bo ma krzywe zęby") tak argument, zdawałoby się merytoryczny - podlega dyskusji.

Zatem dlaczego ktoś, kto jakoś tam się stara działać w Fandomie, jeździć na imprezy i pomagać biegając w kostiumach nie chcąc nic w zamian wykonuje krecią robotę? Bo nie "zwraca się z oficjalną prośbą" do "elity" fandomu i tworzy coś samodzielnie? Wyjaśnijcie mi to proszę... Zapraszam do komentarzy.

27 września 2007

Zarabianie na Star Wars

Dawno, dawno temu, coś koło 2001 roku, na Imperial City Online właściwie przestały pojawiać się newsy związane z Gwiezdnymi wojnami. Pojawiały się za to informacje o tym, jakie nowe figurki / zabawki są do kupienia. To mi się strasznie nie podobało - ICO zamieniło się właściwie w sklep netowy. Wydawało się, że strona upadnie. 6 stycznia 2002 powstał Bastion Polskich Fanów Star Wars (wtedy jeszcze pod nazwą Bastion.net - w nawiązaniu do TheForce.net), który od razu zaczął bić rekordy popularności, bo w praktyce był jedyną witryną w Polsce przynoszącą newsy. ICO na szczęście się podniosło z upadku i trwa do dziś. Dlaczego o tym piszę? Raczej nie z kronikarskiego obowiązku (pewnie historii netowego fandomu SW w Polsce poświęcę osobny artykuł). Piszę o tym dlatego, że wtedy, wraz z takim chwilowym "upadkiem" ICO mieliśmy doczynienia z czymś zupełnie nowym w naszym środowisku. Ktoś postanowił zarobić na swoim hobby.

Całym fandomem wstrząsnęło wtedy święte oburzenie. Jak to? zarabiać na Star Warsach? - Tak wielu myślało. Pomijając już fakt, że większość nazw takich jak "Star Wars" czy "Lightsaber" to są trade marki, To po prostu... jakoś tak nie przystało. W końcu jednak ICO odżyło, a handel przeniósł się do osobnego sklepu netowego - fanatyk.pl co chyba wszystkim wyszło na zdrowie.

Podam inny przykład. PODOBNO ja po CorusConie za pieniądze które podobno zarobiłem na konwencie pojechałem sobie w góry na 3 tygodnie. Tak lekko licząc aby pojechać w Tatry na 3 tygodnie, to potrzeba tak z 900-1300 zeta (w zależności od tego, co sobie życzę mieć na talerzu). No sporo zarobiłem, nie powiem. Tylko czemu sam nic o tym nie wiem?

Przedstawione tutaj sytuacje wydają się zupełnie różne. I takie są. Jedna jest prawdziwa, druga to zwykła plota, nie mająca z rzeczywistością nic wspólnego. Niemniej obie dotyczą pewnego tabu jakim jest zarabianie na sowim hobby.
Pytanie jakie się teraz pojawia brzmi - co jest niewłaściwego w zarabianiu na star warsach - poza problemami z umowami licencyjnymi. Wydaje mi się, że problem nie polega na samym sprzedawaniu zabawek związanych ze Star Wars, ale w "zarabianiu na fanach". Przyjęło się takie ogólne mniemanie, że praca non-profit jest "lepsza". Oczywiście sam działanie non profit popieram i są sytuację kiedy nie wypada wprost "zarobić". Bo kiedy fan X ma kostium szturmowca i jest zapraszany do domu dziecka aby pobawił się z dzieciakami, to raczej nie wypada pytać wtedy o pieniądze. Nie mam jednak zamiaru nikogo wychowywać i uczyć przyzwoitości, bo popadłbym w zbędną kazuistykę. Chodzi o zaznaczenie faktu, a raczej zadanie pytania - kiedy można zarobić na swoim hobby, a kiedy nie. Kiedy, prowadząc stronę internetową mogę umieszczać reklamy, a kiedy nie powinienem i wreszcie - ile może być tych reklam?

Ten wpis powstawał bardzo długo. Duża (naprawdę ponad połowa) część tekstu wyleciała. Mam wrażenie, że poruszyłem małą górę lodową, z którą sam nie jestem sobie w stanie poradzić i chyba trzeba skrobnąć na ten temat wielki artek i zająć się tą sprawą. Najpierw jednak - chciałbym poznać wasze opinie. Zapraszam do komentarzy. Pytanie jest, przypomnę - kiedy można odstawić na bok ideały "bycia fanem" i po prostu zarobić na swoim hobby?

Zmiany...

Jak zapewne widzicie, zmieniłem na blogu, co nieco (a to jeszcze nie koniec zmian!). Poza kolorystyką zmieniła się także nazwa strony. Doszedłem do wniosku, że tytuł "Fandom Star Wars" to bardziej opis tego czym się tutaj zajmujemy, a nie prawdziwy tytuł. Oczywistym jest, że we wszelakim marketingu chwytliwa nazwa to podstawa. Jak zapewne widzicie, postanowiłem sięgnąć do kosza z którego swoje nazwy bierze Steve Jobs (iMac, iPod, iPhone, iTunes i inne) oraz wielu innych (np. iPlus). Obecnie blog ten nazywa się iFandom dodatek dwóch literek "SW" oznacza, że dotyczy on niewielkiej działki fantastyki jaką są Gwiezdne wojny. (Niemniej jednak pomysł na nazwę iFandom traktować należy jako mój i zastrzeżony :) ).

Nowa nazwa wydaje mi się zarówno trendy - bo jest taka nowoczesna jak i chwytliwa - bo krótka. A kolejne zmiany... nadejdą!

25 września 2007

Migawki z Celebration Europe II

Pierwsza część migawek z Celebration jest tutaj. Oto kolejne punkty moich opinii, uwag i spostrzeżeń związanych z największym konwentem Star Wars w Europie.

7. Anglicy i Polacy. W Londynie, jak wiemy, jest sporo naszych rodaków. Było z nimi kilka ciekawych przejść. Nasza ekipa wraca pociągiem do Greenwich gdzie mieszkaliśmy, część z nas w kostiumach.

- Hello! Can I take photo with you?
- Sure go on!
[click]
- Thanks! Where are you from?
- Poland...
- Ja też...

Były też mniej miłe spotkania. Było jak w znanym dowcipie. Kiedy ludzie w kostiumach przechodzili pod ExCeL dąło się słyszeć okrzyki: "cool", "great costumes!", "o ja pierdole". Bez komentarza.

8. Konwentowa obsługa (po doświadczeniach z Polconu nazwałbym ich gżdaczami) - czyli ludzie, którzy zgodzili się przepracować na konwencie kilkanaście godzin w zamian za zwrot tego co zapłacili za wejście na imprezę. Ich oddanie było godne podziwu, kiedy usadzali gości w pełnych salach. Największe wrażenie zrobiła na mnie prosta rzecz. Kiedy sala była pełna i już pozornie nie było wolnych miejsc, ktoś z obsługi krzyczał "ktoś, koło kogo jest wolne miejsc proszę o podniesienie ręki w górę" i po chwili: "Osoby, które nie mają miejsc, proszę siadać obok osób z podniesionymi rękami". Jakie to proste? A jakoś nigdy się z Polsce z czymś takim nie spotkałem.

9. Ludzie w kostiumach. Było ich zarówno sporo, jak i mało. Po terenie głównej hali wystawowej jakoś niewielu przechadzało się osobników na przykład w zbrojach szturmowców, ale jednocześnie było ich więcej niż kiedykolwiek widziałem. :) Nie dane mi było jednak zobaczyć np. 100 szturmowców w jednym miejscu. Niestety.

10. Ogrom budynku. Konwent był ogromny. Ale wyobraźcie sobie, że zajmował tylko nieco ponad 1/4 pomieszczeń ExCeL. To robi wrażenie!

Jak coś mi się jeszcze przypomni - napiszę oczywiście. Zatem Stay tuned!

24 września 2007

U-BOT 2007 Migawki

Warszawska ekipa wybrała się w miniony weekend na konwent U-BOT do Łodzi. Impreza ta odbywała się już po raz trzeci. Niestety, co dało się zaobserwować - frekwencja nie jest stała, ani nie rośnie. Pierwszy konwent miał ponad 350 gości, a drugi 400. Ten, który zakończył się wczoraj (trzecia edycja) - ledwie 270. Ale, żeby było po kolei i nie była to kolejna nudna relacja - zamieszczam ją w formie znanych już czytelnikom "Fandom Star Wars" migawek.

1. Lokal - bardzo dobry i przestronny. Nie była to taka "stricte" szkoła, ale budynek Akademii Języków obcych i kultur narodów. Czysto, schludnie... i generalnie ok. Jedyna wada, to przedzieranie się do pryszniców. Ale dało się przeboleć. :) Lokal pomieścił bez problemu wszystkich konwentowiczów, a że byłem tam już rok wcześniej - nie gubiłem się wcale. Generalnie wielki plus za ten lokal.

2. Teraz wymienię jakiś minus. Niestety konwent jest, w moim odczuciu, bardzo zamknięty dla ludzi z zewnątrz. Prelekcje i konkursy - jeśli "fan fantastyki" z zewnątrz (znaczy np. przyszedł by dzieciak, który przeczytał w prasie o imprezie) pojawiłby się - nie miałby czego szukać. Zabrakło jakiegoś "wyjścia do ludzi". Minusem też była ta frekwencja. Moje dwie prelekcje Star Warsowe się nie odbyły, bo nikt nie przyszedł. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, odkąd bywam na konwentach.

3. Palantki to plus. Pomysł buchnięty z Avangardy, ale świetny. Dziewczyny robiące tanie i proste żarcie (np. tosty z serem), ale bardzo tanie i co najważniejsze - na miejscu imprezy. Schodziłem piętro niżej i już miałem od razu "michę". Plus ogromny.

4. Mały nacisk położony na bezpieczeństwo. Ochrona była, owszem, ale np. od Nimvara, który jest nieletni, nikt nie wyegzekwował zgody rodziców. Niby nic się nie stało, bo był z nami, ale mimo to - było to pewne, malutkie niedopatrzenie. Niemniej - czułem się na imprezie bezpiecznie.

5. Informator - kolejny plus - choć w kilku miejscach widziałem, że się rozjechały literki - ale to nie ważne - mały chochlik drukarski. Informator z grubą okładką - nie niszczył się tak łatwo i wszystko tam było dokładnie napisane. Bez rewelacji oczywiście (informator Polconowy - to było dopiero coś!), ale była to dobra robota. Po prostu. Plus.

6. Teraz będzie plus i minus zarazem. U-BOT sprawił na mnie wrażenie "konwentu ekip". Co przez to rozumiem? Gdybym pojechał tam sam - umarłbym z nudów. Dało się wyraźnie zaobserwować, że ekipy przybyłe na konwent trzymają się razem - znajomi ze znajomymi. Jakiś taki niewielki przepływ. Poza tym - jakoś ciężko było zauważyć te 270 osób - zakładam, że spora część tego to jednodniówki i osoby przybyłe na turnieje karciankowe.... Niemniej gdzie jest 270 osób?

7. Turniej PocketModel TCG - świetnie przeprowadzony i sędziowany. No i pierwsze miejsce w konkursie indywidualnym dla Solo7th oraz zwycięstwo drużynowe dla tegoż Solo7th i Yako, (czyli mojej skromnej osoby) :)

Na razie tyle. Kolejne informacje o U-BOCIE w kolejnym wpisie. Stay Tuned!

21 września 2007

Migawki z Polconu II

Oto kolejny odcinek migawek z Polconu. Pierwsza część "nieuporządkowanych wspomnień i uwag" znajduje się tutaj.

6. Program Polconu był absolutnie świetny. Podejrzewam, że zasługą tego było to, co wielu uważało za porażkę konwentu. Wszyscy musieli płacić i nie było zniżek za prowadzenie punktów programu. Zatem prelekcje prowadzili pasjonaci, a nie ci, którzy zgłosili punkt programu, żeby mniej zapłacić za wejściówkę. Z tego co wiem zdarzyła się jedna wpadka z programem - w niedzielę rano, prelegent po 15 minutach prelekcji stwierdził, że jest zmęczony i skacowany i zwyczajnie "skończył" swój punkt programu wcześniej. Niestety to co zrobił, zważywszy na rangę imprezy, przekreśla go jako prelegenta. Jego nick jest powszechnie znany teraz i pewnie człowiek już nie poprowadzi żadnej prelekcji na konwencie innym niż trzydziestoosobowy w Pcimiu dolnym. Poza tym było naprawdę niewiele przesunięć i zamian. To ogromny plus.

7. Za wadę można uznać rozmieszczenie niektórych sal. Ja, pomimo, że latałem między nimi jak dziki, to dopiero drugiego dnia zacząłem ogarniać która jest która. Nazwy typu "Agat", "Onyx", "Szafir" jakoś zupełnie do mnie nie trafiały. Nie wiem, może to nie ten klimat. Oczywiście - to nie jest wada, żeby nie było, że się czepiam drobnostek - mówię tylko, że jakoś długo się w tym gubiłem.

8. Blok Star Wars na konwencie. Przede wszystkim jeszcze raz i z całego serca dziękuję chłopakom (i dziewczynom!) z Polish Outpost. Super że byliście! Naprawdę - o Was ciągle mówiono później. Zapewniliście niezapomniany show! Dzięki!
Poza tym - było dobrze. Bez rewelacji, ale nikt się ich nie spodziewał. Pozytywne, że na nasze punkty programu przychodziło sporo ludzi (spoza tzw. fandomu SW) i się bawiło świetnie. Zresztą - założeniem było, żeby nie robić prelekcji jako takich, tylko bardziej pokazać, że my się tymi Gwiezdnymi wojnami bawimy, a nie porównujemy, który statek jest lepszy. I to się udało, choć niewiele brakowało, aby nie wypaliło. Pewnego pięknego dnia zadzwonił do mnie Tredo (szef programu Polconu) narzekając, że nasze propozycje są "za mało merytoryczne". Myślałem, że go zabiję... A potem sam przyznał, że było świetnie.

9. Zawiodłem się... Pomimo zaproszenia mailowego, stawiło się właściwie tylko Polish Outpost i Kamino w liczbie dwóch osób oraz Miagi z Torunia (bardziej jako przedstawiciel ICO niż swego miasta) Nikogo z Bydgoszczy, nikogo z Wrocławia, nikogo z Poznania i nikogo ze Śląska.
Quo Vadis Fandomie?

20 września 2007

Star Wars RPG przez lata

Pamiętam, kiedy pierwszy raz zagrałem w Star Wars RPG. Był to rok 1999 i czułem się wielce zainspirowany filmem "Mroczne widmo". Nie miałem podręcznika tylko Secret Service Kompendium 3, gdzie znajdował się "wyciąg" z zasad Star Wars RPG d6. Zebrałem dużo kostek, wymyśliłem przygodę i po szkole zgarnąłem dwóch moich znajomych i zagraliśmy. Pamiętam, że moja inspiracja Mrocznym widmem przejawiała się tym, że obaj gracze wcielili się w dwóch Jedi - mistrza i ucznia. Było także otwieranie drzwi mieczem świetlnym i inne tego typu rzeczy, których nie było w filmowych "starych" Gwiezdnych wojnach. Grało się bardzo dobrze do czasu, kiedy nasi Jedi stanęli naprzeciwko Sitha. 12 kostek w walce mieczem które miał mistrz, oraz 9 ucznia przeciwko 14 kostkom Sitha. Wymiękłem. Cały dynamizm szlag trafił, kiedy każdy z nas zaczął liczyć wynik i rzucać raz jeszcze (bo np. mistrz musiał rzucić dwa razy sześcioma kostkami), bo oczywiste jest, że nie mieliśmy aż tylu kostek. Nigdy więcej już później nie prowadziłem sesji Star Wars. Nawet po wyjściu systemu d20.

Pamiętam też jedną z moich przygód, już jako gracza w systemie d20. Jako pilot musiałem odwrócić uwagę "tych złych", kiedy reszta drużyny wkradała się do jakiegoś bunkra. Nie zastanawiałem się długo, tylko wsiadłem do myśliwca i na niewielkiej wysokości przekroczyłem barierę dźwięku. Cała straż wybiegła, żeby zobaczyć co się dzieje, a reszta drużyny spokojnie weszła do bunkra. Jak opisał moje działanie MG - "zwijałem trawnik".

Przeglądałem też nową edycję Star Wars RPG - "Saga Edition". Znacznie uproszczone zasady (Io Nois narzeka, że zrobili z tego RPG Star Wars Miniatures) ale mnie się podoba. Podręcznik przeglądałem bardzo pobieżnie w drodze na lotnisko Luton, niemniej mały format i uproszczone zasady - mogą przyciągnąć do tego RPG wielu fanów Star Wars Miniatures. Wizards of the Coast wykonał genialne zagranie marketingowe - mianowicie odrobinę ujednolicił linię swoich produktów. Io Nois twierdzi, że nawet format podręcznika Saga Edition jest tak dobrany, żeby książka ta pasowała do pudełka z Miniatursami. Czy to wada? Dlaczego nie zabrać na sesję swoich miniaturek? Ja zawsze miałem problemy na sesjach z określeniem wzajemnego położenia postaci podczas walki. Jakoś mam na tyle mało rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną, że zawsze wyobrażałem sobie wzajemne położenie postaci inaczej niż opisywał Mistrz Gry. Dochodziło wtedy do absurdów takich jak:
- Podaj magazynek! - to mówiłem ja do jakiejś postaci, będąc przekonanym, że stoi tuż obok nie.
- Ale on stoi po drugiej stronie hangaru - odpowiadał MG.
No i klops. Oczywiście jestem przeciwny zbytniemu upraszczaniu rozgrywki RPG - nie można jej sprowadzić tylko do przestawiania figurek! Ale w niektórych sytuacjach przydaje się zaznaczenie wzajemnej pozycji postaci w grze - a do tego Miniatursy nadają się świetnie!

Wracając do Saga Edition, muszę zagłębić się w podręcznik dokładnie, ale nawet po pobieżnym przejrzeniu widzę, że nie jest on taki zły jak klnie na niego nasz spec od RPG, czyli Io Nois. Wiele rozwiązań tam zawartych może tylko upadającemu rynkowi RPG pomóc. Obecnie bowiem, przynajmniej w Polsce, nie ma koniunktury na RPG. Jedynym systemem, który jakoś tam się jeszcze sprzedaje, jest D&D. Nieźle ponoć w Polsce sprzedaje się też Neuroshima, ale też chyba coraz gorzej. Plusem podręcznika są na pewno jego niewielkie rozmiary. Już nie trzeba się przekopywać przez stosy tabelek, żeby zagrać - teraz jakoś prościej to wygląda. Jedyną denerwującą rzeczą, jaką zanotowałem, jest ta mapka do minisów na końcu. Taka ni przypiął ni przyłatał. Wyrwać i zapomnieć, bo to nie jest przecież taki zły podręcznik, żeby go skreślać tylko z powodu mapki do miniaturek. Recenzję dokładną oczywiście napiszę, jak tylko dorwę książkę na dłużej w swe łapki.

Zaczęło się od wspomnień, a na spojrzeniu na nowy system się skończyło. Być może nowe wydanie oznacza przygotowanie Wizardów do nowej edycji D&D 4.0? A może na U-BOCIE, na który jadę już weekend zagram i przypomnę sobie jak to jest być graczem? Strasznie dawno nie grałem! W Star Warsy zwłaszcza. Stay tuned!




19 września 2007

Gwiazdy w czerni

Staszek Mąderek tworzy swój pełnometrażowy film "Gwiazdy w czerni". Dzieło to, jest zapewne wiecie, inspirowane jego pierwszym trailerem "Stars in Black", którym zyskał popularność w fandomie, nie tylko Star Warsowym. Trailer ten, miał pokazać możliwości Staszka, ale stał się tak popularny, że w głowie reżysera zaczęła kiełkować myśl o stworzeniu pełnometrażowego filmu.
Na Polconie można było uczestniczyć w bardzo dłuuugim spotkaniu z reżyserem, który pokazał wtedy sporo materiałów dodatkowych, w tym także pierwszych kilka minut z gotowego filmu. Pomyślałem sobie, że napiszę swoją opinię na ten temat. Nie będzie to recenzja filmu oczywiście, bo trudno recenzować coś, czego widziało się tylko niewielki fragment.

Film zaczyna się dynamicznie. Kasia Bujakiewicz raz jako anielica, raz jako diablica wprowadza nas w opowieść i potem już akcja. Od razu jakaś walka na miecze i zostajemy dosłownie wrzuceni w środek wydarzeń. We fragmentach, które pokazał Staszek, widać wybuchy, pościgi, walki, elementy kaskaderskie...
Zaczynam się bać o ten film. Wizualnie na pewno będzie bez zarzutu i pokaże poziom efektów cyfrowych jakich w polskim kinie jeszcze nie było (tym bardziej - że jest to w zasadzie film fanowski - Staszek większość kasy na jego produkcję wykłada z własnej kieszeni). Ale czy nie będzie to teledysk, w którym poza ładnym obrazem nie ma nic więcej? Główny wątek filmu - jest dość nieskomplikowany, ale nie świadczy to o jakości filmu. Nawet najprostszy pomysł można przekuć w niezłe dzieło. Obawiam się tylko tego, że będzie to film, w których pokaz strony wizualnej będzie jedyną rzeczą dla której ten film warto obejrzeć.

Staszek jest dobry w krótkich formach - jego reklamy czy teledyski po prostu przytłaczają pomysłami, które są zawsze świeże. Ale żeby zrobić dobry film kinowy trzeba mieć chyba coś więcej niż tylko dobre pomysły na krótkie filmiki.
Z tego co już wiadomo o "Gwiazdach w czerni" Staszek zastosował tam kupę sprawdzonych trików. Są to dynamiczne walki, odniesienia do klasyków kina (na początku filmu postacie walczą na tak jakby.... miecze świetlne), czy piękne aktorki (a raczej - modelki), które od czasu do czasu pokazują się skąpo ubrane albo nawet - nago. Ale czy to wystarczy, żeby na film poszło więcej ludzi niż "konwentowa brać", która zna Staszka? Czy to wystarczy, żeby film uzyskał dobre recenzje?

A Wy, co myślicie? Zapraszam do komentarzy i na stronę oficjalną Staszka: www.stars-in-black.pl.

18 września 2007

Migawki z Celebration Europe


Obiecałem, że napiszę kilka słów na temat największego Europejskiego konwentu Star Wars - Celebration Europe. Nie będzie to relacja tak długa i zawiła jak ta, którą napisał Lord Sidious na Bastionie (można ją przeczytać tutaj), ale przybierze raczej formę "migawek" podobnych do tych, które pisałem na temat Polconu.

1. Celebration Europe to komercja. Nie w znaczeniu takim, że organizatorzy na tym zarabiają, bo z tego co słyszałem robią to podobno społecznie, tak jak u nas organizuje się Polcony. Niemniej jednak najważniejszą częścią Celebration była hala ze stoiskami, na których można było kupić wszystko. ABSOLUTNIE wszystko, co związane ze Star Wars. To fantastyczne, że aż tyle tego stuffu powstaje, ale do pełni szczęścia brakuje małej (najlepiej przenośnej) kopalni złota. Niestety, przy kursie 1 funt = ok. 6 złotych, turysta z Polski bardzo zastanawiał się nad tym co może kupić, a czego nie. Ja niestety czułem "węża w kieszeni" i musiałem ostatniego dnia skorzystać z bankomatu - nie dlatego, że nakupowałem masę stuffu - o nie. Zabrakło na papu. Ot proza życia.

2. Star Wars Celebration Europe było imprezą, jak sama nazwa wskazuje, spod znaku "Celebration", czyli miało oficjalny patronat LucasFilm Ltd. Oznacza to, że na konwent przyjeżdżają gwiazdy. Poczynając od tych mało znanych (np. występowali w pełnej masce protetycznej przez chwilę w filmie), aż do tych "gwiazd nad gwiazdami" typu David Prowse, Ray Park, Ian McDiarmid i cała masa innych. Nie zabrakło również Ricka McCalluma. I tutaj daje się zauważyć różnice wśród aktorów. Niektórzy spotkani w hallu fotografowali się z fanami, dawali autografy i rozmawiali wesoło - inni przemykali, a poproszeni o autograf twierdzili, "że umowa im nie pozwala" i że zapraszają do "Autograph hall", gdzie można wziąć autograf "legalnie".

3. Autograph hall, czyli amerykańskość w pełnej krasie. Sporej wielkości hala, gdzie przy odpowiednich stanowiskach siedzieli aktorzy. Autograf kosztował. Od 2 do 5 kuponów, przy czym każdy kupon wart był 5 funtów. Zatem, jak nietrudno policzyć - autografy kosztowały od 10 do 25 funtów, czyli od 60 złotych do 150 PLN. Wyjątkiem był Mark Hamill, który za autograf brał 80 funtów. W tej cenie można było sobie z aktorami chwilkę (dosłownie chwilkę) pogadać, zrobić fotkę i dostać podpis na wybranym przez siebie zdjęciu (każdy z nich miał kilka do wyboru). Za 2 kupony można było dostać np. podpis jednego z lalkarzy poruszających Jabbę, czy jakiegoś szturmowca. Nie jestem fanem autografów, a tym bardziej ich zbierania, zatem w Autograph hall nie zabawiłem długo. Znaczy byłem dwa razy - raz jako fotograf Jaro, a raz jako fotograf Zuzy, bo oni postanowili mieć autografy. Ciekawe było rozmieszczenie aktorów przy stolikach. Ci "najdrożsi" siedzieli w głębi sali, więc nawet mając teleobiektyw nie byłem w stanie nic zrobić, bo cały czas wokół nich kłębił się tłum.

4. Sala platinium. Tam odbywały się "prelekcje" i spotkania. Niestety zazwyczaj dość nudnawe. Nie mogę zapomnieć prowadzącego, "rapera", który rozmawiając z gościem co chwilę wtrącał: "cool", "yeah", a chyba szczytem jego intelektualnych możliwości było powiedzenie "amazing". Niestety prowadzący do bani sprawiał, że i prelekcje były nudne. John Mollo, autor kostiumów do ANH, sprawiał wrażenie, że nie bardzo pamięta o czym mówi. Inny gość - Billy Dee Williams, sprawiał wrażenie jakby był na ciężkim kacu, choć oficjalny powód jego bełkotliwego mówienia to podobno różnica czasu - aktor był ponoć straszliwie zmęczony po locie z USA. Nie wiem, prawda jak zwykle pewnie leży po środku.

5. Celebrity stage to część wydzielona z głównej hali. Tam odbywały się spotkania z gwiazdami. To była część należąca do Warwick Davisa. On prowadził tam spotkania i nieźle się przy tym bawił. Tam było już ciekawiej i to o wiele. Kiedy rozmowa była zbyt nudna - Warwick coś zawsze wymyślił, aby ją rozkręcić.

6. Stań pan w kolejce! Kolejki to standard. Mam do nich uraz, więc kombinowałem jak się dało, żeby w nich nie stać. Niestety żeby wejść np. na panel z Reyem Parkiem - trzeba było ze dwie godzinki odstać i też nie było pewności czy się wejdzie - wpuszczano tyle osób ile było miejsc, a w Celebrity stage było ich może z 800, może 1000, nie wiem dokładnie.

To na razie tyle. Kolejna część wspomnień już niebawem! Stay tuned!


17 września 2007

CorusCon Zero

Padał lekki śnieżek. Było dość chłodno. Była sobota, 12 marca 2005 roku. Rano wskoczyłem w Pokemona i ruszyłem kończyć przygotowania. Razem z Falconem mieliśmy odebrać Donalda i sprzęt audio-wideo z Cytadeli i pojechać do szkoły. Byłem niewyspany, bo z nerwów nie spałem przez większą część nocy. Najbardziej obawiałem się, że szkoła wykręci jakiś numer. Nie podpisywaliśmy z nimi żadnej umowy, Wszystko opierało się na dżentelmeńskiej umowie.

Na miejscu okazało się, że wszystko jest ok. Pani woźna, która miała otworzyć szkołę i nas wpuścić - była na miejscu i szybko rozstawiliśmy ławki, oraz prowizoryczne stanowisko akredytacyjne. Jakąś godzinę po naszym przyjeździe do szkoły zaczęli się schodzić pierwsi goście...

Czym był CorusCon Zero?

Pierwszy CorusCon miał się odbyć już w 2004 roku. Najpierw jednak należało uporządkować sprawy Stowarzyszenia. (Zresztą o planach na CC w 2004 - kiedyś napiszę - długa to historia :) )
Wiedzieliśmy już, że nasz konwent ma się odbyć w 2005 roku. Doszedłem do wniosku, że w sumie niewielkim kosztem (zarówno jeśli chodzi o wysiłek jak i koszty pieniężne) można zrobić mały konwent - jako test naszych możliwości i mechanizmów działania. Udało mi się do tego przekonać resztę stowarzyszenia. Teraz, z perspektywy czasu, moje odczucia są mieszane. Nie żałuję oczywiście że zrobiliśmy tę imprezę. Ale taki dokładny test to też nie był. Faktycznie obejrzeliśmy miejscówkę, czyli szkołę 211, która gościła potem trzy następne CC, ale robienie takiej "małej" imprezy ma się nijak do imprez większych, jakim był później pierwszy, pełnowymiarowy CC.

Na pewno CCZ był sukcesem marketingowym. Realizując potem pełnowymiarowy CC nie byliśmy już ekipą całkowicie nieznaną. Coś już mieliśmy na swoim koncie i ludzie, naczytawszy się relacji w internecie obdażyli nas już pewnym zaufaniem. Nie zmienia to faktu, że problemy jakie stanęły przed nami w trakcie trwania CorusConu trzydniowego - były nieporównywalne do problemów jakie trzeba było rozwiązać w trakcie CCZero.

CorusCon Zero miał podtytuł "Odliczanie trwa". Potem już zrezygnowaliśmy z "tytułowania" każdego z konwentów. Dlaczego "odliczanie trwa"? To był marzec 2005 roku. Za dwa miesiące na ekrany kin miał wejść ostatni epizod Gwiezdnych wojen: "Zemsta Sithów". Na kilka dni przed konwentem w sieci pojawił się długi trailer ROTS. Na konwencie po raz pierwszy obejrzeliśmy go na dużym ekranie i z niezłym nagłośnieniem. To było super.

Czy były jakieś wpadki?
Hmmm. Nie. O dziwo, wszystko przebiegło dokładnie zgodnie z planem. Nie mieliśmy pojęcia ile na konwent przyjdzie osób, ale cena wejściówki okazała się dobrze skalkulowana. Konwencik, choć oczywiście jego koszty były minimalne - wyszedł na zero.
No chyba, że nie wiem, albo nie pamiętam o jakiś wpadkach - przypomnijcie mi w komentarzach :).

Można chyba powiedzieć, że CCZ był pierwszym konwentem SW w Warszawie. I to jest sukces, który się mu należy!

Oto linki do relacji jakie pojawiły się po CC Zero:
  1. Imperial City Online
  2. Bastion Polskich Fanów Star Wars
Chyba tyle... Czy będą następne CC - czas pokaże.

16 września 2007

Kto kogo lubi?

Znowu wracamy do tematu nurzania się we własnej, fandomowej zupie (zobacz tutaj). Jak w każdym środowisku (zwłaszcza dość zamkniętym), dochodzi do pewnych konfliktów i scysji. Nie są to, na szczęście, konflikty na tle poglądów na świat George'a Lucasa. Takie konflikty świadczyłyby o zupełnym kretyniźmie. No bo chyba nie ma nikogo, kto poważnie przenosi "do życia" spór o to, że "Ja wolę Imperium, a ty Rebelię"?

Niestety do scysji dochodzi, i to niestety na personalnym tle. Najzabawniejsze, że jakoś musi się znaleźć osoba, która jest bardziej nielubiana od innych. Nie bardzo wiem, jak wybierana jest owa persona, która ma dostąpić zaszczytu bycia na fandomowym "topie" i jednocześnie narazić się na ataki. Taka osoba jednak pojawia się ostatnio zawsze. Za mojej "bytności w fandomie" naliczyłem takich pięć. Najzabawniejsze jest, że konflikty rosną z czasem, zamiast maleć. Wszystko przez to, że ludzie nie bardzo potrafią ze sobą rozmawiać i we własnym gronie nakręcają się przeciwko sobie. I tak, konflikt między dwojgiem osób urasta czasem do konfliktu między organizacjami. Bardzo często jednak sprowadza się do bardzo prozaicznych konfliktów: "A bo on mi coś powiedział i nie przeprosił". I kończy się to tym, że do miasta "A" nie przyjedzie na imprezę ekipa z miasta "B" tylko dlatego, że na imprezie w "A" pojawia się nielubiana przez ekipę z "B" osoba.

Może to nasza szlachecka natura pieniaczy? E tam, takie zwalanie na historię to chyba lekkie pójście na łatwiznę. A może to wina internetu, który ułatwia kontakty, ale nie ułatwia rozmawiania? A może to ktoś konkretny lubuje się w tworzeniu spiskowych teorii i rozpuszczaniu plotek oczerniających innych? Może przyczyną są wszystkie te powody, a może żaden z nich. Nie wiem. W każdym razie dość mocno to przeszkadza, bo nie udaje się wspólnie stworzyć czegoś dużego, konstruktywnego.
Cały ten problem dotyczy w znacznej mierze fandomu Star Wars właśnie dlatego, że jest on mały, ale oczywiście nie tylko. Nie będę referował konfliktów z fandomu ogólnofantastycznego, bo za mało w nim siedzę, ale zapewniam, że istnieją i także nie zawsze jest różowo.

Ktoś może zapytać, czemu nie rzucam nazwiskami, czy chociaż ksywkami. Mógłbym. Zapewne odbiłoby się to pozytywnie na popularności tego Bloga, bo każdy lubi przeczytać jakąś ploteczkę... Ale wtedy chyba zniżyłbym się do poziomu... No właśnie... kogo? czego? W każdym razie zniżyłbym się poniżej pewnego poziomu. Nie twierdzę, że kiedyś tego nie zrobię... Teraz jednak to chyba nie ma sensu. (Już niebawem na "Fandom Star Wars" napiszę, czy raczej przypomnę młodszym czytelnikom, jak to było w czasach konwentów Alderaan w Sosnowcu, ale ów tekst, po kilku latach jakie upłynęły od tych imprez, rodzi się w bólach).

Jeśli wydaje Ci się, że przynajmniej część tego posta jest o Tobie, nie martw się. Rozmawiaj z innymi, a zwłaszcza z tymi, z którymi jesteś w konflikcie. Rozmawiaj najlepiej osobiście, lub przez jakiegoś Skype, broń Boże nie na forach, czy gadu-gadu. Nie wygłaszaj tyrad na poparcie swoich poglądów. Słuchaj innych. Zmiana poglądów czy przyznanie się do błędu to nie hańba. To pozytywne. Pokazuje mądrość. I to, że Moc jest w Tobie silna (taaak musiałem to dodać, żeby był jakiś Star Warsowy akcent na koniec i żeby nie było, że piszę poradnik dla skłóconych członków fandomu. :)) Do następnego posta!

15 września 2007

Polskie fanfilmy

Zacząłem temat dość trudny. Dlaczego? Bo moim zdaniem w Polsce daje się zaobserwować pewien "kompleks" fanfilmu Star Warsowego. Już wyjaśniam co mam na myśli pisząc: "kompleks".

Popatrzmy na zachód. Mamy spośród całej masy chłamu kilka perełek takich jak George Lucas in Love (zobacz na YouTube) czy, chcąc wymienić filmy "bez fabuły": obydwie części Ryan Vs. Dorkman. Jak się ma sprawa w Polsce? Mieliśmy dawno temu bardzo mocno promowany Epizod XXI, który bardzo szumnie zapowiadany, miał premierę w kinie nawet... Niestety tak naprawdę szałowy nie był. Owszem widać było w nim włożony ogrom pracy, ale niestety realizował schemat "poszli do lasu i pobili się na miecze". Mieliśmy trailer "Stars in Black" - który jako jedyny wybił się ponad przeciętną... Więcej - zasłużył nawet na miano kultowego, bo teksty z tego filmu (nieśmiertelne "Staszek szybki jest") weszły już do ogólnofandomowej kultury masowej.
Tylko że pojawia się tutaj pewien mały problem przy klasyfikacji. Otóż "Stars in Black" ciężko w zasadzie nazwać takim stuprocentowym filmem fanowskim. Postał w konkretnym celu - jako element portfolio Staszka pokazujący, że on także umie robić cyfrowe efekty specjalne. Zaczęło się od elementu portfolio, a skończyło na pełnometrażowym filmie kinowym (który dopiero powstaje - coś o nim napiszę w jednym z kolejnych wpisów na fandomstarwars.blogspot.com).
Potem w Polsce było sporo "zaczętych produkcji" - ktoś się brał za produkcję, zbierał ekipę i jakoś nie doprowadzał roboty do końca. Podobnie jest niestety z bardzo ambitnym filmem "Amida Monogatari" opowiadającym o Amidali. Powstały do niego storyboardy, częściowa animatyka, fantastyczne kostiumy... I cisza.
Co jest teraz? Teraz mamy nieśmiertelną "Kryptę" (poświęcę jej fenomenowi jeden z następnych wpisów) oraz Dark Side Tempting, który był niezły pod względem technicznym (wymazane budynki na drugim planie! - good job!) ale też jakoś świeżością ani fabułą nie zwalił z nóg...

Teraz czekamy Treasure of the Shadows, w którym w jednej czy dwóch scenach pojawi się nawet moja skromna osoba. :) Czekamy bo choć premiera miała być 15 września, to została w ostatniej chwili odwołana. Chłopaki ze Skierniewic popełnili faux-pas zapraszając na premierę mając film jeszcze w tak zaawansowanej produkcji. Niemniej, wykazali się szczyptą szaleństwa... A "trzeba mieć chaos w sobie, żeby stworzyć tańczącą gwiazdę" (F. Nietzsche). Miejmy tylko nadzieję, że tą odwołaną w ostatniej chwili imprezą nie dokonali fandomowego seppuku. Ja nie mam im tego za złe... Choć pewnie bym miał, gdybym się na przykład o odwołaniu dowiedział po przyjeździe do Skierniewic. Choć i tak telefon zastał mnie dosłownie w momencie kiedy zakładałem plecak na plecy...

Jaki będzie Treasure of the Shadows? Zobaczymy. Mam nadzieję, że jednak poprawią tą kiepską walkę na miecze, którą widać w trailerze.

Nie było jeszcze w Polsce fanfilmu który by "zwalił z nóg". W czasie kiedy kamery HD można dostać już wcale nie za tak straszliwie niewyobrażalne sumy pieniędzy, kiedy komputery są na tyle szybkie, że mogą przetworzyć obraz i dźwięk, nie znalazł się jak do tej pory nikt, kto napisałby dobry, nieschematyczny scenariusz. Bo czy w "George Lucas in Love" mamy odlotowe sekwencje walki na miecze świetlne i bitwy kosmiczne? A to chyba właśnie dlatego GLiL jest taki świetny... Zatem? Ktoś uratuje honor polskiego fanfilmu?
Ustanawiam niniejszym złoty medal w dziedzinie fanfilmu SW w Polsce. Kapituły nie będzie. Głosowania - nie będzie. Medale te będę przyznawał fanfilmom, które mnie zachwycą... W jakimś stopniu. Będzie to bardzo subiektywny wybór...

Do zobaczenia w następnym odcinku fandomstarwars.blogspot.com. :)


14 września 2007

Fandom...

Blog ten, jak zapewne widzicie, nosi tytuł "Fandom Star Wars". Ciekawi mnie, czy wiecie, Szanowni Czytelnicy, co znaczy samo słowo "fandom"?

Można je zrozumieć "po polsku" - jako zlepek dwóch słów: Fan + dom. Czyli - dom fanów. Dom rozumiany nie koniecznie jako budynek, ale bardziej jak starożytni grecy rozumieli to pojęcie - jako społeczność. Społeczność o tyle ciekawą, że przebywającą ze sobą i stykającą się na wielu różnych płaszczyznach. Podobnie jak mieszkańcy jednego domu są połączeni więzami zależności - tak samo fani. Spotykamy się wszak nie tylko na konwentach i nie dyskutujemy tylko o Gwiezdnych wojnach. Bardzo często wspólne relacje wykraczają poza tę płaszczyznę wspólnych zainteresowań. Świętujemy razem urodziny, jeździmy na wspólne wakacje czy nawet wstępujemy w związki małżeńskie. Wszystko to w tej swojej własnej "zupie", w której wszyscy się nurzamy. Określenie może niezbyt ładne (bo chyba nikt z nas nie chce czuć się jak kluska w rosole), ale chyba dobrze oddające ideę.

Fandom można też rozumieć z angielska. Jak powiedział mi kiedyś Szaman, słowo fandom pochodzi od słów Fans Kingdom, czyli "królestwo fanów". Może takie określenie jest lepsze niż "zupa, w której się nurzamy", niemniej jednak tylko powiększa obszar naszego zainteresowania. Bo w przypadku powyżej mamy "dom", a tutaj już całe królestwo. Nie wiem, czy cieszyć się z tego względu, czy płakać... Zatem odwołam się znowu do greków.
Jak zapewne Wam wiadomo, grecy starożytni organizowali się w polis, czyli w państwa-miasta. A czym było dla nich państwo-miasto? Było skupiskiem rodzin, czyli można interpretować, że było skupiskiem domów. Zatem wracamy w naszym porównaniu do "polskiego" rozumienia słowa fandom. Ale czy na pewno? Związek Fandomu z "Kingdom" jest chyba jednak ciekawszy, bo pokazuje, że nie jesteśmy (my fani) elementem jakiejś innej społeczności, tylko tworzymy swoje własne królestwo... Teraz pojawia się cała masa pytań - skoro jesteśmy królestwem, to kto rządzi? Jakie są władze? Zatem jak widać, obydwa określenia różni skala, ale co z tej różnicy skali wynika?

Zostawiam na razie to pytanie bez odpowiedzi. Pozostawiam temat otwarty i zapraszam do komentarzy. A TY? Czujesz że mieszkasz w "domu fanów" czy w "królestwie fanów"?

13 września 2007

Migawki z Polconu

Nie tak dawno temu, bo w dniach 30 sierpnia - 2 września odbył się w Warszawie konwent Polcon. Było to bez wątpienia jedno z największych wydarzeń "fandomu" fantastycznego w naszym kraju. Nie napiszę jednak relacji z tego konwentu. Jak słusznie ktoś zauważył "Szkoda, że organizowaliście... Ominął Was naprawdę fajny konwent". Byłem w ekipie tak zwanej "orgowej" i faktem jest, że nie mogę się wypowiadać na temat punktów programu konwentu (bo niewiele ich widziałem), czy go recenzować w całości (bo to by było nieetyczne - w końcu jakoś tam się przyczyniłem do tego, że powstał). Spisuję zatem pewne "migawki" spostrzeżenia, które są tylko moje.

1. Bardzo dobry PR imprezy. Chyba żadne konwent w Polsce nie miał reklam puszczanych często w TV. A Polcon miał - na kanale AXN. Poza tym reklamę TV Polconu zrobił Staszek Mąderek więc nie był to chałupniczo składany filmik, tylko coś, czego nie wstyd pokazać w TV.

2. Ów PR niestety podziałał też w drugą, negatywną stronę. Na stronie Polconu było napisane, że ceny w konwentowym bufecie miały być "od przystępnych do bardzo przystępnych" - 5 zeta za kanapkę, to trochę sporo. Niemniej - to był bufet HOTELOWY a nie KONWENTOWY... Zresztą - dla porównania, na którymś Imladrisie płaciłem 2,5 zeta za herbatę - to też sporo. Zresztą Imladris i Polcon Warszawski są imprezami bez wątpienia nie do porównania.

3. Ogromnym plusem Polconu była ochrona - Polcon Patrol. Ja także chodziłem z krótkofalówką i słyszałem rozmowy ochrony:
- Zuza zgłoś się...
- Zuza. Słucham.
- Na poziomie "-1" idzie facet, czarna kurtka, czarne spodnie chyba ma browara w garści.
- Zrozumiałam, przejmę go...
- Tu Goro, facet wjechał na "0", zdejmujemy go.

Tak to mniej więcej wyglądało "za kulisami". I to było świetne.

4. Minusem z kolei była odległość od centrum miasta, czyli sklepów knajp itp. Ale nie oszukujmy się, w centrum Warszawy NIE MA chyba (no mieszkam tutaj całe życie... i nie wiem do końca) podobnej wielkości miejsca konferencyjnego. Znaczy jest - Sheraton, czy Marriott, ale to chyba odpada ze względów finansowych. Zresztą, tak na marginesie, będę musiał zapytać Szamana jak wybierano miejsce na konwent. Zatem... podsumowując... albo robimy konwent w szkole, albo w centrum hotelowym. Robienie w centrum hotelowym - to bez porównania większy prestiż! I to się Polconowi udało.
Dopisek na marginesie: Z tego co słyszałem, to naczelnym plusem CorusConów była właśnie lokalizacja... Wszędzie blisko!

5. Targi PopKultury. To było naprawdę odlotowe! Powiało amerykańskością (no może niekoniecznie amerykańskością, ale generalnie zachodem), gdzie targi i HANDEL jako taki są jednym z podstawowych elementów tego typu imprez. Ja bym się mocno zastanowił, czy owych targów następnym razem jakoś nie powiększyć - dać im większą salę. Chociaż z drugiej strony - czy w Polsce jest AŻ tylu wydawców? Na pewno brakowało stoiska Amberu. I nie mówię tego tylko z punktu widzenia Star Warsowca... Oni naprawdę wydają też coś poza SW. :) Dobre kryminały czy fantastykę... Pomimo swej wielkości, Targi PopKultury, to był strzał w dziesiątkę! Bogoria, który za nie odpowiadał, też spisał się na medal. Gratulacje!

OK. to na razie tyle. Temat Polconu jeszcze wróci na fandomstarwars.blogspot.com. Jak napisałem wcześniej - to będą takie migawki - urywki wrażeń i wspomnień... Zatem stay tuned!

12 września 2007

Tak sobie myślę...

Tak sobie usiadłem i pomyślałem. Nie często mi się to zdarza, ale jak już, to zazwyczaj wymyślam coś. Owo "coś" jest za każdym razem inne... Tym razem postanowiłem założyć bloga. Jakiś czas temu miałem już dziennik "internetowy". Dotyczył on wtedy organizacji konwentu CorusCon. Potem blog zniknął z sieci.

Na tej stronie nie będę pisał o tym jaką zjadłem kanapkę (no ok, może czasem :)) ani o tym, czy mi się powodzi w miłości czy nie, bo kogo to interesuje?

Od lat natomiast siedzę już w temacie Gwiezdnych wojen i ogólnie pojętego "fandomu" Gwiezdnych wojen. Jakieś projekty wyszły już z mojej głowy - jedne udane, inne nie udane, a jeszcze inne średnio udane. Do udanych zaliczyć można Bibliotekę Ossus, czyli Gwiezdnowojenną wiki. Do udanych można zapewne zaliczyć także konwenty CorusCon (edycje jednodniowe, oraz lepszą edycję 2005 i trochę gorszą edycję 2006), Do nieudanych - Holokron - nagrodę Fandomu (która, że tak powiem na marginesie, zapewne wróci w zmienionej formie). Są też takie projekty, o których opinie nie są jednoznaczne... Pewnie o nich napiszę w kolejnych postach na tym Blogu, bo czasem sam nie wiem dlaczego nie są zakwalifikowanie ich do dobrych lub złych (czy lepiej: udanych, bądź nie udanych) nie jest takie łatwe...
Wracamy do pytania - "o czym będzie ten Blog?" Będzie o fandomie Star Wars. O tym jak go widzę, o tym co się dzieje wewnątrz... No raczej bez "prania brudów", ale na pewno nie będzie tylko głaskania po główkach. :)

Pozostaje mi tylko zaprosić do regularnego czytania i zamieścić hasło "Chcesz wiedzieć, co w Fandomie piszczy - zaglądaj na www.fandomstarwars.blogspot.com" :)