22 lipca 2008

Kolejny konwent - Avangarda 2008

Pomimo wielu przykrych wspomnień z Avangardy 2005 (pierwszej edycji konwentu) Xaric, koordynator Avangardy 2008 przekonał mnie do tego, że warto wpaść na tegoroczną edycję. Przekonał mnie nawet na tyle skutecznie, że nie tylko byłem, ale nosiłem na piersi dumnie (???) identyfikator z napisem "Twórca programu".

Edycja 2005 miała wiele błędów. W skrócie - orgowie całkowicie nie panowali nad tym co się dzieje. Reszta jest milczeniem.
Edycja 2008 odbyła się w nowym budynku. Oczywiście nadal była to szkoła, ale tak wielka, że spokojnie wszyscy się pomieścili i nawet sporo wolnego miejsca jeszcze zostało. Z oczywistych względów nie będę mógł ocenić sal sypialnych na Avangardzie czy jakości pryszniców... Bo nie nocowałem na miejscu. Spałem w swoim własnym łóżeczku, w domu.

Plusy:
  • Ciekawy program. Sporo punktów programu, nieźli prelegenci poruszali ciekawe tematy. Mam jednak jedno zastrzeżenie co do programu - ale o tym wspomnę w minusach.
  • Sprawna akredytacja. Jednak użycie komputerów przyspiesza sprawę. Dobrze to było pomyślane... Choć może ja oceniam to z innego punktu widzenia. Jako prelegent byłem już w systemie i nie trzeba było wprowadzać moich danych.
  • Fajne sklepiki na terenie. Fanatyk.pl i dobrze wyposażony sklep Bard. Do Barda mam jedno zastrzeżenie... Nie lubię jak wciska mi się ciemnotę... Niby na konwencie było 10 procent zniżki... Tylko co z tego, jak chyba specjalnie na konwent podniesiono ceny produktów. I tak, po 10 procentowej zniżce, kosztowały właśnie tyle ile powinny. Nie może być, żeby Imperial Pack do Pocketmodel TCG kosztował ponad 50 złotych, podczas gdy z tego co pamiętam kosztować powinien około 45. I gdzie jest ta zniżka? Zaznaczam, że sklep mi się podobał - jego wyposażenie robiło niezłe wrażenie. Nie wiem jakie Bard ma ceny normalnie, ale chyba ta kartka "cena konwentowa -10%" była lekką ściemą...
  • Fajna szkoła. Durza i z łatwym dojazdem do Paradoxu - knajpy konwentowej.
  • Oznakowani i pomocni orgowie. Bez problemu było wiadomo kogo zapytać.
  • Wystarczająco wiele sprzętu - nie zabrakło rzutników - wszędzie gdzie był potrzebny - był.
  • Plusem był dostep do WiFi i internetu. Szkoda, że nie w całej szkole, ale nie można mieć wszystkiego. Jak dla mnie bardzo dobre posunięcie ze strony orgów.
Minusy:
  • Wracając do programu - było tego za wiele. Ja rozumiem dobre chęci orgów, ale nie mozna przegiąć w żadną stronę. Tyle sal z atrakcjami (5 sal + turnieje + LARPy + Games Room+ atrakcje na boisku). To zdecydowane przegięcie. Sprawiło to, że na wielu punktach programu było kilku zaledwie słuchaczy. To minus... Może by jakoś ograniczyć liczbę atrakcji?
  • Brakowało gżdaczy. To są drobiagi, ale widoczne i denerwujące, kiedy na przykład nie możesz znaleźć czlowieka mającego klucz do sali, bo sala w której ma się odbyć Twój punkt programu jest zmaknięta.
  • Nienajlepiej rozwiązana kwestia nagród. Jestem całym sercem za sklepikiem z nagrodami (ludzie w konkursach wygrywają walutę konwentową, którą wymieniają na nagrody - takie, jakie chcą), ale na Avangardzie było to nienajlepiej rozegrane. Urządzanie jakiś licytacji w sklepiku to pomyłka. Ja chcę wejść spokojnie i wymienić kupony na nagrody, a nie pchać się w jakimś rozentuzjazmowanym (do tego spoconym) tłumie... Ble.
  • W niedzielę jakoś już się trochę program rozjeżdżał, ale to mankament prawie wszystkich konwentów... Zatem przymykam na to oko. (Zwłaszcza, że na "moich" konwentach wcale nie bywało pod tym względem lepiej :))
Podsumowując. Na nastepną Avangardę się wybiorę. Bo ani daleko jechać nie muszę (i ponosić kosztów dojazdu) i w niewygodnej, wspólnej sali spać. Niemniej pewne małe błędy przysłoniły niewatpliwe zalety imprezy. Avangarda 2008 była konwentem dobrym, ale do miana naprawdę dobrego zabrakło kilku drobiazgów. Oczywiście od czasów 2005 roku orgowie przebyli całe lata świetlne. W dobrym kierunku. Zatem do zobaczenia na następnej imprezie... A pewnie i wczesniej, w Paradoxie.

09 lipca 2008

Konwenty, konwenty

Z braku tematów - brak postów. No ale o kilku rzeczach napisać trzeba...

Otóż dwa ostatnie weekendy z rzędu konwentowałem się. I właśnie, w takim telegraficznym skrócie chciałbym opisać pozytywy i negatywy każdej z imprez. Zacznę od pierwszej chronologicznie imprezy - Dni Fantastyki we Wrocławiu.

Plusy:
- Świetna organizacja. Rejestracja poszła sprawnie, i gładko. Miejsce też świetne - zamek. Co prawda w remoncie, więc fasada zasłonięta była rusztowaniami, niemniej - był to miła odmiana po szkolnych konwentach. Plusem był grill i piwo w miejscu konwentu - można było za niewielkie pieniądze zjeść karkówkę i napić się piwa - po prostu było miejsce, żeby pogadać...
- Szkoła noclegowa. Była spora i czysta. Jedyna wada, to fakt, że jednak leżała w pewnym oddaleniu od terenu imprezy. Niemniej - plus. Oczywiście ja bym sobe ponażekał na wspólne sale, ale to już chyba zbytnie czepialstwo z mojej strony.
- Koncert muzyki filmowej. Orkiestra zagrała rewelacyjnie. To co, że się kilkukrotnie pomylili (w orkiestrze młodzieżowej widać, kiedy się pomyli :)) to i tak dla samego koncertu warto było pojechać na Dni Fantastyki.

Minusy:
- Program. Program Dni fantastyki był absolutną klęską. Wyglądał na układany na trzy dni przed konwentem (mam tutaj na myśli całość - nie tylko część SW). Tematy prelekcji niezachęcające.
- Złe przygotowanie prelegentów. Zmusiłem się (dosłownie!), żeby wysiedzieć na kilku prelekcjach, ale były one prowadzone w tak zły sposób, że lepiej wyrzucić je z pamięci. Mruczący, sepleniący i nieprzygotowani merytorycznie prelegenci. Masakra.
- Książeczka z programem. No właśnie... Dostałem przy wejściu książeczkę - zupełnie niepotrzebną, bo rozkład programowy był na skserowanej kartce, która natychmiast się gdzieś zgubiła. Na diabła mi książeczka, jak i tak program mam osobno, na luźnym świstku. Taka kartka potęguje dodatkowo wrażenie, że program był robiony na 3 dni wcześniej, kiedy już książeczka była wydrukowana.

Podsumowanie:
Cieszę się, że pojechałem, bo spotkałem wiele osób które wcześniej znałem tylko z netu, a wielu innych - nie widziałem od lat. Jednakowoż następnym razem dwa razy zastanowię się, czy wybrać się na ten konwent, bo ja jeżdżę na konwenty z dwóch powodów: dla ludzi i dla programu. Kiedy jedno szwankuje zaczynają dochodzić do głosu inne przyczyny: odległość, koszty, komfort...
Dzięki wszystkim fantastycznym ludkom z Wrocławia, to nie był zmarnowany czas.

19 czerwca 2008

Skąd Imperium bierze szturmowców

Przed chwilą przeglądałem serwis GIZMODO poszukując zupełnie innych, nie starwarsowych informacji, a trafiłem na filmik o tym... jak powstają legiony szturmowców. Nie mówimy tu o klonowaniu, ale o fabryce... LEGO! Zobaczcie sami tutaj.

24 kwietnia 2008

Nauka w Gwiezdnych wojnach

Wiele sporów pomiędzy fanami Star Treka, a Star Wars dotyczy "naukowości" obu tych serii. ST czerpie z naszej ziemskiej historii i wysnuwane własne teorie stara się jakoś (czasem lepiej, czasem gorzej) umotywować, SW natomiast - dzieje się w "odległej galaktyce, dawno temu" i kropka.

Okazuje się jednak, że Gwiezdne wojny całkiem wyraźnie inspirują naukę. Bastion3557 podesłał filmik, do którego link jest poniżej:

http://nt.interia.pl/[...]/star-wars-a-nauka,2492982

Niestety nie jest to YouTube, czy inny podobny serwis, więc nie mogę wkleić filmiku bezpośrednio do bloga. Pytanie tylko, kiedy w Polsce będą podobne wystawy? Może ktoś zainteresuje się tym pomysłem... Napiszcie co myślicie! Komentarze są do Waszej dyspozycji.

11 kwietnia 2008

Stary i nowy fandom

Kontynuując temat geekostwa i nerdostwa w świecie fanów Star Wars chciałbym dzisiejszym postem nawiązać do wpisu z bloga "Szamanie Mamrotanie", który jak sama nazwa wskazuje, należy do Szamana, znanego m.in. z koordynowania warszawskich Polconów.

Wspomniany wyżej post na blogu Szamana (znajduje się pod tym adresem) stara się wykazać, że podział na tak zwany młody i stary fandom nie istnieje, albo przynajmniej nie powinien istnieć. Podsumowując artykuł Witka można powiedzieć:
  • Fandom to jedna subkultura mająca swój język i swoje zachowania. Z tego powodu jest jeden fandom.
  • Starsi wiekowo chętnie wchodzą w dialog (różnie pojęty) z młodszymi, służąc radą i wsparciem.
  • Podział na "stary i nowy" fandom został stworzony przez dopiero wchodzących w świat fandomowy, aby jakoś w ten sposób złagodzić owo wejście.
  • Podział jest tak samo sztuczny jak podział oglądacze kontra czytacze czy planszówkowcy kontra karciankowcy.
  • Według badań wykonanych na Polconie w Lublinie system wartości fanów jest podobny, niezależnie od wieku.
Generalnie, z wieloma punktami mogę się zgodzić. Mają one bowiem zastosowanie także i do cząstki fandomu fantastycznego jaką jest specyficzy fandom Star Wars. Niemniej jednak - o ile sam głoszę tezę, że jest jeden fandom, tak podział na "młodych" i "starych" istnieje. Zawiera sie on bowiem w owym jednym fandomie (tak samo, jak wśród samochodów mamy samochody czerwone i niebieskie). Szaman wskazuje na fakt destruktywności tego podziału. Ja twierdzę, że podział ten wcale, w swym założeniu, nie jest niszczący. Niezgadzając się z Witkiem, nie chcę stwarzać podziałów, czy kreować na siłę dwóch antagonistycznych grup. (Gdzie fan A jest w "młodym" a fan B w "starym"), ale po prostu stwierdzam fakt dodatkowej warstwowości wewnętrznej.

Doskonale widać to było wtedy, kiedy pojechałem na spotkanie do fanów w Krakowie (post jest tutaj na iFandom). Tam mogłem zaobserwować grupę znajomych, którzy dyskutują o Star Wars, a nawet oglądają zrobione przez siebie rękojeści mieczy powstałe z rurek od odkurzaczy. Ja nie pamiętam kiedy ostatni raz dyskutowałem z kimś na temat jakiejś książki SW, a czuję się tak samo fanem jak "młodzi krakowianie". Czy zatem należę do starego fandomu? Nie mnie to oceniać, zauważam jednak różnicę w zachowaniu Krakowian na swoim (o ile się nie mylę) 4 spotkaniu, a Warszawiaków na 95.

Podział na "starych" i "nowych" można rozpatrzywać także ze względów towarzyskich. Zgrana ekipa, która już niejedną beczkę soli zjadła i na niejednym konwencie na podłodze spała, trzyma się razem właśnie przez mnogość łączących ją przeszłych zdarzeń. Dlatego grupa ta wydaje się hermetyczna i trudnodostępna. Pisząc "trudnodostępna" nie mam na myśli oczywiście jakiejś elitarności, ale pewną hermetyczność (młody widzi fanów star wars, którzy gadają o filmie w kinie na którym ostatnio razem byli, a film nie ma nic wspólnego z SW).

Zatem podział o którym pisze Szaman nie pochodzi od konfliktów ani ich nie tworzy. Ba! nawet nie aspiruje do tego, chyba, że ktoś tego bardzo chce. Jest elementem tej grupy i działa na jej korzyść ("młodzi" inspirują "starych", a "starzy" stopują czasem zbyt wielki entuzjazm "młodych").

A jak jest Waszym zdaniem? Jest stary i młody fandom Star Wars? Co jest wyznacznikiem należenia do jednego bądź drugiego? Komentarze są dla Was!

27 marca 2008

The Battle of Helms Hoth

Nie wiem jak Wy, ale kiedy oglądałem "Powrót Króla" i obronę Gondoru przez jazdę Rohirrimów miałem nieodparte wrażenie, że Mummakile, to "stara wersja" AT-AT. Jak widać, nie tylko ja miałem takie skojarzenie...




Przepraszam, że ostatnio tylko filmiki, ale nie mam jakoś czasu, aby napisać długiego i treściwego posta. :( a może Ty chcesz zostać autorem na iFandom?

PS. Zapraszam do pierwszego Screencastu Biblioteki Ossus, na Blog Biblioteki.

21 marca 2008

Kot o 1000 twarzach

Taki dziś mały post będzie, a właściwie videopost. :) Otóż na YouTube znalazłem fajny filmik. Odjechany. Pokazuje, na co wpadają znudzeni fani Gwiezdnych wojen...



A Może wy też zrobiliście coś Gwiezdnowojennego swojemu zwierzakowi? a może Wasza rybka nazywa się Leia? Dajcie znać!

16 marca 2008

Dalsze myślenie o geekach

W poprzednim wpisie na iFandom zacytowałem wypowiedź Sadiego na temat geeków. Postanowiłem wrócić do tego tematu, ponieważ w tamtym poście poruszony został temat głównie geeków komputerowych.
Częściowo założenia pokrywają się z moim rozumieniem słowa geek. Wydaje mi się to zagadnienie jednak nieco szersze. Skłaniam się nawet do podziału jaki zaproponował Io Nois, że są trzy pokrewne typy. Mamy zatem geeka, nerda i coś, co do końca nie wiadomo jak zapisać, czyli z angielska czytane nerdow (po polsku wymawiane jak nerdoł lub nerdou). Kolejność nie jest przypadkowa. Przedstawione one bowiem właśnie w tej kolejności, czyli od geek do nerdou pokazują skalę "geekostwa". Zatem sam geek jest najmniej pejoratywne, a nerdou - najbardziej. Bo o ile hacker to raczej określenie magika komputerowego, kogoś kto zna się na tym bardzo dobrze (abstrahując od niewłaściwego użycia - hacker to nie jest włamywacz i złodziej danych). Zatem według tego podziału geek to pasjonat, charakteryzujący się pogłębioną wiedzą na jakiś temat (komputerów czy gwiezdnych wojen, czy czegokolwiek innego). Określenie to nie ma samo w sobie jeszcze aż tak negatywnego przesłania jak nerd. Nerd bowiem to już określenie dziwaka. Kogoś kto lekko świruje już na punkcie swego hobby. Przedstawione w Amerykańskich filmach pryszczate nastolatki noszące w kieszeni od marynarki wiele długopisów w ochraniaczu przeciwko zachlapaniu tuszem to wg. mnie bardziej już nerdy niż geeki.
Nerdou to już jest całkowicie pejoratywne określenie. Typowy nerdou nie widzi świata poza swoim hobby i już można traktować jego "nerdouowatość" w kategoriach chorobowych. Nerdou nie mówi o niczym innym jak swoje hobby, nie myśli o niczym innym i nie robi wiele więcej poza tym, co niezbędne do życia i do pielęgnacji hobby. W tym momencie owo zainteresowanie nie jest już hobby, a obsesją.

Pamiętacie pewnie wpis na iFandom na temat "składowych fanostwa" nadal podtrzymuję ten podział jakiego tam dokonałem. Daje się zauważyć nawet, że odnosi się on do zarówno do geeków jak i do nerdów. Bo w końcu traktujemy nerda jako takiego bardziej pokręconego geeka. Bardziej pokręconego idącego już w niezbyt dobrą stronę.

O ile w Stanach określenie geek i co za tym idzie, nerd kierowane są do szerokiego grona ludzi, bo mogą być związane z szerokim zainteresowaniem np. chemią lub fizyką, to zdają się odpowiadać głównie informatyce. :) Zresztą dotyczą generalnie przedmiotów ścisłych. Jakoś nic mi nie wiadomo o geekach poezji.
W Polsce natomiast określenie geek nie jest powszechnie używane. Odnosi się głównie do informatyki, ale a także do kręgów fanów s-f. Więc można raczej mówić o geekach Star Trek i Star Wars (no z tym drugim to nie bardzo sci-fi, ale dla uproszczenia przyjmijmy, że jednak tak) ale jakoś nie pasuje mi jakoś określenie geeka Władcy Pierścieni, choć wielu fanów pewnie pasowałoby do tego schematu :). Zresztą pokuszę się o stwierdzenie, że każde środowisko ma swoich geeków. Nawet jeśli nie są tak nazywani, to często są tak traktowani.

A co Wy myślicie? Może macie jakieś swoje koncepcje, czy propozycje innej nomenklatury?

13 marca 2008

Kim jest geek

Odpowiedź na to pytanie jest o tyle trudna, że każdy kto się za geeka uważa rozumie to pojęcie nieco inaczej. Żeby w pełni zrozumieć znaczenie tego słowa powinniśmy się przyjrzeć jego źródłom. Na początek warto krótko wyjaśnić dwa pokrewne określenia – hacker i nerd.

Hacker to osoba o ogromnych, praktycznych umiejętnościach informatycznych, głównie programistycznych. Hackerzy zwykle znają bardzo dobrze wiele języków programowania i posługują się na co dzień uniksowym systemem operacyjnym. Richard Stallman napisał: Bycie hakerem to coś więcej niż pisanie programów, to pisanie możliwie najlepszych programów, to przesiadywanie bez przerwy przy monitorze przez 36 godzin tylko po to, aby napisany program był możliwie najlepszy(...). Hackerom zawdzięczamy istnienie Internetu, czy w ogóle komputerów w formie jaką znamy dziś. Nie można mianować samego siebie hackerem – dostajesz to zaszczytne miano dopiero wtedy, kiedy nazwie cię tak inny hacker. Twoją wartość w środowisku hackerskim określają twoje umiejętności. Niektórzy mówią żartobliwie, że słowo hacker w języku Indian znaczy ten, który wie. Ogółem hackerzy to elita specjalistów komputerowych. W mediach często pojęcia hacker błędnie używa się na określenie włamywacza komputerowego, którego poprawnie powinno się nazywać crackerem.

Nerd jest natomiast praktycznie nieznany w Polsce. Nerd to indywidualista, którego fascynują przedmioty ścisłe i techniczne. Typ szalonego naukowca, który potrafi zamknąć się na parę dni w laboratorium, żeby móc w spokoju eksperymentować lub studiować książki. W szkole nerd ma przeważnie bardzo wysoką średnią. Co jednak ważne, nerd ma wielkie trudności w nawiązywaniu kontaktów, gdyż powszechnie uchodzi za dziwaka, lub frajera. Jest tak dlatego, że nie stara się on szczególnie o akceptację środowiska – nie marnuje on swoich sił na umiejętności przydatne w kontaktach międzyludzkich. Zamiast tego skupia się całkowicie na poszerzaniu swojej wiedzy. Priorytetem jest dla niego mądrość. Można zaryzykować stwierdzenie, że w dużym stopniu to, że obecnie jeździmy samochodami, latamy samolotami, a niektórzy nawet odwiedzają Księżyc, zawdzięczamy właśnie nerdom. Słowo nerd jest wyraźnie nacechowane pejoratywnie, chociaż okazjonalnie bywa stosowane w pozytywnym znaczeniu (głównie przez samych nerdów).

Teraz pewnie się zastanawiasz, gdzie w tym wszystkim jest geek. Otóż geeka często określa się jako kogoś, kto dąży do tego, żeby zostać hackerem. Stąd większość cech hackera przechodzi automatycznie na geeka. W rzeczywistości wielu geeków jest hackerami, tylko nie chcą oni sami sobie nadawać tego miana. Alternatywnie można powiedzieć, że geek to hacker, który widzi świat poza komputerem. Jednak taka definicja geeka jest niepełna, dlatego często mówi się również, że geek to taki nerd, który ma życie towarzyskie. Nie oznacza to, że stara się on jakoś szczególnie o akceptację środowiska, po prostu ma on przyjaciół wśród innych geeków. Kiedy mówi się o klasycznym geeku komputerowym, często mocniej akcentuje się powiązanie z hackerami. W przypadku geeków niekomputerowych, skupiamy się wyłącznie na powiązaniu z nerdem.

Ciągle pozostaje jeszcze jeden aspekt pojęcia geek. Okazuje się bowiem, że wielu geeków ma wspólne zainteresowania, czy poglądy, nie mające nic wspólnego z komputerami, czy wiedzą w ogóle. Można więc zbudować pewien stereotyp geeka, do którego oczywiście nikt nie pasuje całkowicie, ale zdecydowana większość geeków, ma z nim wiele wspólnego. I tak do geekowych zainteresowań można zaliczyć m.in. science fiction (w tym głównie seriale Star Trek i Babylon 5, ale również książki SF), fantasy, RPG, mangę i anime. Typowy geek nie stroni od czytania książek, a nawet komiksów (choć głównie japońskich). Wielu ludzi bardzo spłyca definicję geeka, ograniczając ją tylko do tych aspektów powiązanych z kulturą, pomijając zupełnie poglądy. Owszem kultura jest istotna, ale samo oglądanie Star Treka i uczestniczenie w sesjach RPG nie czyni jeszcze z nikogo geeka. Bardzo ważne są poglądy spośród których za najważniejsze uznałbym indywidualizm i pęd do wiedzy.

To wyjaśniałoby kwestię znaczenia słowa geek. Jest jednak jedno ale. Cały czas mówiliśmy o geeku anglojęzycznym. W Polsce mamy pod dostatkiem słów na określenie frajera, stąd bardzo wątpliwe, aby przyjęło się u nas to znaczenie. Tak więc pierwszą różnicą byłby całkowity brak znaczenia negatywnego. Na razie najlepiej przyjął się on w środowisku komputerowców - dlatego dużo łatwiej spotkać się u nas z geekiem – specem od Linuksa, niż geekiem – pasjonatem biologii, co stanowi drugą różnicę. Trzecią różnicą jest to, że w krajach anglojęzycznych często najmocniej akcentuje się kulturę, u nas jest tendencja do mocniejszego akcentowania umiejętności i poglądów – dlatego w internetowych geek testach (zrobionych przez naszych zachodnich kolegów) wielu ludzi, których w Polsce bez wahania nazwiemy geekami, okazuje się nerdami. Nie należy się tym martwić, jak wspomniałem na początku tego artykułu – każdy rozumie określenie geek nieco inaczej.

Niniejszy artykuł jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Na tych samych warunkach 2.5 Polska.

Autorem artykułu jest Piotr Sowiński "sadi", Oryginalnie artykuł znajduje się na stronie/blogu Sadiego pod adresem: http://sadi.ovh.org/index.php

A już niebawem na iFandom - moje spojrzenie na kwestie geekostwa i nerdostwa zwłaszcza z uwzględnieniem specyfiki Star Warsowego środowiska.

12 marca 2008

Coraz cieplej sie robi...

Robi się coraz cieplej. Zielone źdźbła nieśmiało wychylają się z ziemi, a na pierwszych, tych odważniejszych drzewach i krzakach pojawiają się zielone pączki. Zbliża się zatem większy niż w zimie wysyp konwentów. No bo cieplej to już i konwenty takie "niestandardowe" mogą sie odbywać. Pisząc "niestandardowe" - mam na myśli na przykład takie, które odbywają się na świeżym powietrzu. I tak po raz kolejny wspominając minione konwenty te starwarsowe jak i te nie starwarsowe (poczytać można na iFandom o Falkonie, Alderaanie i innych, ale liczę, że sami poszukacie :)) zacząłem się zastanawiać co nowego zaoferowane zostanie nam, fanom szerokopojetej fantastyki, w nadchodzącym sezonie?

Niestety... nic.

Z bólem to mówię, ale nie zanosi się na nic, co byłoby jakoś istotne dla rozwoju fandomu w Polsce, a zwłaszcza dla rozwoju fandomu Gwiezdnych wojen. No ok. Jest jedna rzecz, której nie było (z tego co pamiętam) wcześniej. Otóż zbliżający się konwent Pyrkon w Poznaniu jest reklamowany przez ogólnopolską kampanię bilboardową. Plakaty i citilighty z reklamą konwentu można znaleźć w samym Poznaniu, ale także m.in. w Krakowie, Wrocławiu czy Warszawie. To na pewno krok na przód, choć gdybym ja, jako organizator konwentu, dysponował takimi pieniędzmi, raczej nie włożyłbym ich w tak drogą reklamę, która ma znikomą docieralność do targetu. Ale to ja... :)
Z imprez SW nie będzie nic nowego. Znaczy pewnie będzie konwent Dagobah, ale czy zaproponuje nam coś wielkiego? a nawet jak zaproponuje, to kto to tak naprawdę spoza środowiska dostrzeże w małym i położonym na uboczu Gorzowie? (sorry chłopaki - odwalacie świetną robotę, ale położenia miasta i kłopotów z dojazdem tam - nie zmienicie).

Idąc dalej - Polcon w Zielonej Górze (albo w Jeleniej, jeden pies :P) także sukcesem nie będzie... bo jest daleko i jakoś tak - bez rozmachu. Jakieś szanse na zrobienie czegoś przełomowego ma Polcon w Łodzi w 2009, ale to jeszcze dużo czasu, zatem ciężko wyrokować.

Zastanawiam się natomiast jak powinien być zrobiony dobry konwent. Pozwoliłem sobie wyróżnić kilka elementów. Kilka z nich jest oczywistych, ale zdecydowanie należy je w zestawieniu wymienić.

1. Ściśle określony target. Już słyszę protesty, że nie dobrze jest robić konwenty "czyste tematycznie" - czyli konwent dla RPGowców albo dla miłośników Tolkiena. (Takie imprezy też się odbywają oczywiście, ale o tym kiedy indziej). Aby zacząć w ogóle działać przy organizacji konwentu należy sobie sprecyzować podstawowego odbiorcę tej imprezy. To może banalnie brzmi, ale od tego, do jakiego potencjalnego odbiorcy kieruje się imprezę zależy data konwentu, podstawowe ograniczenia dla programu czy jakieś ograniczenia bezpieczeństwa (choćby sprawa spożywania alkoholu).

2. Kiedy mamy już target zastanawiamy się nad możliwymi atrakcjami. Wiąże się to ze stopniowym zacieśnianiem owego targetu. Zauważcie, że chyba niewielu organizatorom udało się zrobić imprezę "dla wszystkich". Zawsze jest położony na coś nacisk. W przypadku Polconu - to literatura fantastyczna, a w przypadku dawniejszych Imladrisów - RPG. Jedne konwenty SW bardziej kładą nacisk na "geekowskie" prelekcje - inne na zabawę. Zdanie sobie z tego sprawy to już naprawdę niezły sukces. Target taki ma niesamowite znaczenie. Jeśli załóżmy przyjadę na konwent którego większość programu stanowić będzie manga i biegające 13 letnie dziewczynki przebrane za kotki, czy inne świnki poczuję się lekko... zażenowany. Nie żebym miał coś do mangi czy świnek, ale po prostu.... nie ten target.

3. Konwent powinien mieć przede wszystkim dobry program. Nie mam tutaj na myśli w zasadzie jakichś super odkrywczych tematów (byłem na parunastu, czy nawet parudziesięciu konwentach - wierzcie, ciężko już jest o naprawdę odkrywcze tematy). Chodzi o to, że temat musi być ciekawie przedstawiony. W dobie rzutników i prezentacji multimedialnych - ciekawa prezentacja to minimum. Poza tym - muszę wiedzieć, że mówi do mnie ktoś, kogo można uważać za eksperta. Nie chodzi oczywiście o to, żeby od razu był to doktor habilitowany, ale niech przynajmniej widzę, że prelegent nie jest z przypadku i naprawdę potrafi temat przekazać. Poza tym nie zawsze atrakcją są "gwiazdy" - pisarze, tłumacze czy aktorzy, ale to tylko moje zdanie.

4. Lokal musi być właściwie dobrany. I nie chodzi o to, że musi być to sala konferencyjna pięciogwiazdkowego hotelu. Nie mam też w zasadzie nic przeciwko szkołom - bo wiem jakie są realia, a szkoła zapewnia wszystko w jednym miejscu - stoły, krzesła, wiele sal, prysznice i toalety. Ale mam kilka podstawowych założeń. Przede wszystkim właściwa wielkość obiektu. Nie mam ochoty przeciskać się na korytarzach w zaduchu. Po drugie: wyraźnie oddzielona część "mieszkalna" od "konwentowej". Wściec się można, kiedy po całym dniu konwentowania próbujesz zasnąć w sali, a za drzwiami jakaś ekipa świetnie się bawi grając na gitarze. Co gorsza kiedyś trafiłem na salę, w której poza spaniem odbywała się... sesja RPG... ani w takich warunkach spać, ani grać.

5. Jedzenie na terenie konwentu albo w jego bliskim sąsiedztwie to podstawa. Chcę coś zjeść, albo napić się herbaty - muszę żebrać o wrzątek, albo szukać po mieście. To niedopuszczalne. Z doświadczenia wiem, że czasem nie chce się ruszyć czterech liter i siedzi się na głodniaka, albo odżywia się batonikami.

Prawda, że nie są to wygórowane założenia? Bardzo łatwo je spełnić, a sprawią, że potem czytając recenzje z konwentu organizatorzy są chwaleni. A to zawsze miło usłyszeć.

09 marca 2008

Dobry trailer...

Ostatnio, mając chwilę wolnego czasu wszedłem na stronę www.apple.com/trailers aby zobaczyć jakie nowe produkcje filmowe czekają na nas w nadchodzącym czasie. Zajawek filmów obejrzałem kilkanaście i część z nich nie wywołała u mnie żadnego zainteresowania. Zastanawiając się nad tym faktem jakoś podświadomie zacząłem analizować owe krótkie formy filmowe jakimi są trailery filmowe. Jednego można być pewnym. Zrobienie dobrego trailera to prawdziwa sztuka. Sztuka nie tylko artystyczna polegająca na właściwym zestawieniu scen z filmu z muzyką i lektorem oraz napisami. Trailer filmu kinowego to także marketing. Marketing ten czasem jest tak dobry, że idealnie przygotowane trailery reklamują filmy, które są nie do oglądania (przykład? proszę bardzo: Spiderman III).

Trailer to zatem odpowiednie połączenie scen z filmu (ich wybór jest tym trudniejszy, że czasem nie wszystkie, albo wręcz niewiele scen filmowych jest gotowych, obrobionych), muzyki (tutaj podobny problem - niejednokrotnie kiedy powstaje zajawka filmu, muzyka do niego nie jest jeszcze napisana, trzeba się wtedy nakombinować) oraz napisów i ewentualnie słów lektora. Kiedy już gotowa zajawka filmu trafi do kin / telewizji i, coraz częściej, do internetu, producenci niewiele już mogą zrobić. Teraz pozostaje czekać na reakcje widzów. To czy dany trailer "chwyci" zależy, poza jego przygotowaniem, już od osobistych preferencji widzów.

Dla mnie trailer których "chwyta" musi wywołać pewien dreszczyk. Czy to odpowiednio dobraną sceną, czy też usłyszanym w tle zdaniem bohatera, czy wreszcie wspaniale dobraną muzyką. Ów dreszczyk u każdego będzie powodowany przez coś innego. Bo każdy ma odmienne gusta i odmienne doświadczenia filmowe.

Chciałbym Wam pokazać kilka trailerów filmów na które ja czekam w nadchodzącym czasie. Te zajawki coś w sobie mają... A może tylko niosą obietnicę niezapomnianych filmów...



To oczywiście zajawka czwartej części przygód Doktora Jonesa. Pod adresem http://www.apple.com/trailers/paramount/...... można zajawkę obejrzeć w lepszej jakości. No nie wiem ja Wy, ale kiedy Indiana schylał się po kapelusz i z głośników zaczęła rozbrzmzewać dobrze znana melodia, mróweczki przebiegły mi po plecach... :).

Drugim trailerem przy którym poczułem się całkiem nieźle była zajawka Opowieści z Narnii - "Książę Caspian". (Zajawka do obejrzenia na Apple trailers, pod tym linkiem). Oczywiście jest tam kilka głupotek. Zawsze bawił mnie, w pierwszym Narnijskim filmie także, Peter Pavencie krzyczący swym niezbyt basowym głosem for Narnia! i ruszający do ataku, niemniej usłyszenie Liama Neesona w roli Aslana... to jest własnie ten dreszczyk...

I wreszcie ostatni film, a właściwie zwiastun jaki chciałbym Wam pokazać. Zostawiłem go na koniec, choć właściwie powinien otwierać mój ranking. Trailer, a właściwie teaser bo niewiele jeszcze pokazuje, oglądałem w kółko kilka razy. Nie jestem trekkie ale będzie to na pewno film przełomowy choćby z tego względu, że będzie to pierwsza okazja po chyba 30 latach, aby obejrzeć film z serii Star Trek w Polsce, w kinie. Właściwe zestawienie muzyki, scen które niewiele pokazują i zdań z historii podboju kosmosu (m.in. God speed John Glenn, The eyes of the world now looks in to space, The Eagle has landed, It's one small step for man, one giant leap for the mankind) i wreszcie słowa wypowiedziane najprawdopodobniej przez Williama Shatnera "Space, the final frontier" i zaraz potem nuty znanej muzyki... To jest to! zobaczcie sami pod adresem: http://www.apple.com/trailers/paramount/startrek/.

To będzie chyba jeden z najbardziej oczekiwanych filmów. Zapewne też wielu fanów Star Wars pójdzie na niego do kina - bo Star Trek to przecież także rodzaj baśni w kosmosie. Może mniej niż Star Wars magicznej, ale jednak baśni. Zresztą nie wyprzedzajmy faktów. Zacząłem pisać nawet pewną mała prackę - artykuł porównującą Star Trek i Star Wars - jej fragmenty, albo może nawet całość - zamieszczę na iFandom.

Ok, zatem ode mnie tyle na razie i do następnego posta!

08 marca 2008

Najwiekszy karpik w dziejach...

Brytyjczycy mają już swoją "prawie oficjalną" religię Jedi, Japończycy będą mieli niebawem swoje Star Wars Celebration, my, Polacy mamy wypasioną w kosmos SWORę, SWAT, PO (nie obrażajcie się - nothing personal - jaja sobie robię :)) a Amerykanie? Amerykanie mają księdza - Vadera. Ciekawe jak to jest na jego mszy i jak to jest śpiewać hossana do muzyki głównego tematu Star Wars i ustawiać się do komunii w rytm marsza Imperialnego.

http://www.joemonster.org/filmy/7582/Ksiadz-Lord-Vader

A jak, dzieci, będziecie niegrzeczne, to pójdziecie do piekła i tam wam szturmowcy zrobią z dupy jesień średniowiecza!

A tak zupełnie na marginesie - pomysł bardzo ciekawy i zapewne skuteczny aby młodych ludzi przyciągnąć do kościoła, w dobie atrakcyjnych filmów i gier wideo. Szkoda tylko, że w naszym kraju, gdzie Gwiezdne wojny nadal są często utożsamiane z New Age, a wręcz z jakimiś piekielnymi mocami coś takiego by nie przeszło. W Polsce niestety nie zauważa się tego jak łatwo można przejść od Star Wars do religii. Wystarczy tylko powiedzieć, że Moc, to Bóg. I jest świetnie...

04 marca 2008

Treasure of the Shadows

Z "kronikarskiego obowiązku" powinienem napisać kilka słów o nowym polskim fanfilmie autorstwa fanklubu ze Skierniewic "Utapau". Mowa oczywiście o filmie zatytułowanym "Treasure of the Shadows". Postaram się napisać krótką, obiektywną recenzję, choć może wydać się to trudne, gdyż znam (i lubię!) fanów ze Skeirniewic, a poza tym... Sam w tym filmie występuję. Przez niecałą minutę może, jako "Special guest appearance", ale jednak.

Zacznijmy od samego początku, czyli od wizyty na planie (fakt, tego nie zawiera się w recenzjach, ale moja będzie szczególna).

Zdjęcia odbywały się w korytarzu (pełniącym jednocześnie funkcję małej salki gimnastycznej) w małej podskierniewickiej miejscowości. Całość sprawia dość profesjonalne wrażenie. Mikrofon na "wysięgniku", kamera HDV i cała masa pomysłów w stylu Adama Słodowego - przydatnych rzeczy na planie zrobionych "prawie z niczego". Był zatem zrobiony podnośnik do kamery mający nawet "zdalne" sterowanie ruchem głowicy z zamocowaną kamerą. Była charakteryzatornia, gdzie z profesjonalnych środków powstawały rozmaite blizny, a odpowiednia osoba czuwała nad tym, żeby paszcze aktorów nie świeciły się zbytnio. No i oczywiście ogromna ilość zielonego płótna, które samo w sobie pewnie kosztowało dość dużo. No a my, czyli Duran, Io i ja, czyli "Rada Jedi" przyjechaliśmy, powygłupialiśmy się i nagraliśmy kilka minut materiału. pozostało tylko czekać na premierę filmu, bo naprawdę przygotowanie planu i patenty jakich użyto, aby zastąpić elementy techniczne - były naprawdę powalające.

Na temat "Treasure of the Shadows" i oczekiwania na film wspomniałem już na iFandom. Było to w tym poście. Ale to tak tylko na marginesie. Pora chyba zacząć już właściwą recenzję.

Muzyka (zaczynam od końca właściwie, ale... moje prawo :)). Tutaj nie bardzo można narzekać, bo to Williams (ale nie tylko). Dobrana i zmontowana jest dobrze. Odejście od Williamsa w jednym miejscu na rzecz innej melodii (takie niby "afrykańskie" rytmy przy pojedynku na miecze) brzmi nieźle i dało całkiem niezły efekt. Użycie tego jednego "nie-wiliamsko-brzmiącego" utworu jest zaskakujące - myślę, że zaskoczenie byłoby mniejsze, gdyby pojawiło się więcej takich. W końcu jest tyle dobrej muzyki poza Williamsem :) (o Williamsie i muzyce do SW można poczytać m.in. tutaj na iFandom). Zatem - podsumowując - nie jest źle, standard, choć można by to było, moim zdaniem, odrobinkę ciekawiej rozwiązać.

Efekty cyfrowe i specjalne. Miecze świetlne - naprawdę dobre! ogromny plus. Tła komputerowe - też niezłe. Ogólnie - całość jak na efekty powstające na domowych pecetach wygląda całkiem nieźle. Jedyny mankament, to te poruszające sie w jednakowym tempie i jak po sznurki statki. Szkoda tez, że "zewnętrza" Coruscant nie przygotowano odrobinę dokładniej, ale jakoś nie raziło mnie to szczególnie. Jedyne na co można narzekać, to niewykorzystanie potencjału kryjącego się w modelu Gwiezndej Kuźni. Chłopaki się napracowali, zrobili fajny model - miniaturę do sfilmowania i co? widać go może przez sekundę w bardzo ograniczonym fragmencie. A model wyglądał (widziałem na jednym z "making of") całkiem fajnie. Najgorsze jest jednak zgranie ruchów ludzi na planie z ruchem kamery. Po prostu chłopakom tzw. Camera maching nie wyszedł. Momentami też jedna z postaci wydaje się lekko przeźroczysta. Błąd w kluczowaniu.

Największa wada. To ten użyty język angielski. Nie podobało mi się to już w momencie kręcenia, ale co tam... Fatalna dykcja (tak wiem, moja także) i kiepskie nagranie sprawiły, że film jest w zasadzie niezrozumiały. I o ile można go obejrzeć z napisami i wszystko pojąć, to zastosowanie języka obcego miało jeszcze jedną wadę, którą niestety widać na ekranie. Otóż aktorzy bardziej koncentrowali się na wymowie i zapamiętaniu obcego tekstu niż na grze. Wiem o tym, bo dokładnie tak samo było na planie. Podczas tych kilku ujęć w których brałem udział, zupełnie nie koncentrowałem się na tym, jak się ustawić i jak zagrać, tylko na tym, żeby tylko "wyrzucić" z siebie zadaną kwestię.

Aktorstwo. Skoro już przy nim jesteśmy należało by wspomnieć, że nie było ono wcale takie złe. Oczywiście obcy język wypowiedzi utrudnił grę i postacie występowały sztywno, niemniej - jakiego aktorstwa spodziewać się po grupie fanów, nie będących profesjonalnymi aktorami? Mogłoby być lepiej - oczywiście, ale ja psów nie wieszam. :)

Scenariusz i reżyseria. Opowieść snuta w filmie mogłaby być ciekawa. Mogłaby, gdyby nie fakt, że autorzy chyba chcieli za szybko wydać film (albo tak było w scenariuszu) i akcja się po prostu rwie. Zupełnie nie kupuję tego, że TotS ma być tak naprawdę trylogią. Nie lepiej zrobić jeden, fajny film, pracować nad nim długo, niż robić trzy filmy? Ogrom pracy przy trzech jest nieporównanie większy, a efekt - może być różny. Brakowało też na planie reżysera. Będąc na planie dowiedziałem się w którą stronę mam patrzeć, bo moi rozmówcy będą dodani później, ale nikt nie powiedział mi JAK grac, czy mówić szybciej, czy wolniej, jakie emocje przekazać itp. I chyba nie tylko ja miałem z tym problem sądząc po grze aktorskiej w całym filmie. Tym bardziej rozumiem narzekania gwiazd na grę na zielonym tle - ciężko jest z emocjami, kiedy nie ma wokół ciebie nic, na czym można by zawiesić wzrok, tylko wszędzie zielono.
Wracając do scenariusza - na początku był niezły, a potem - sprawiał wrażenie, jakby ktoś stał nad piszącym i co chwila pokrzykiwał - "oddawaj!, kończ już!"

Podsumowanie. Film warto zobaczyć. Mówię serio. Nie jest najlepszy, wielu by powiedziało wręcz, że jest kiepski. Choć mnie samemu nie bardzo się podobał, uważam, że trzeba go obejrzeć. W końcu UKOŃCZONYCH filmów SW w Polsce mamy tak niewiele... A jeśli bym miał wystawić ocenę: 4/10. Plusy za to, że nie ma tam ani jednego zielonego listka i za ciekawe podejście do kręcenia fanfilmów (właśnie te renderowane tła wszędzie) a minus... za język angielski, kulejący scenariusz i źle zgrany ruch kamery z ruchem aktorów... tyle w zasadzie.

Taki mały pomysł na marginesie - Chłopaki z Utapau... Może nakręćcie jakąś małą etiudkę filmową zamiast porywać się na trylogię? Niech Moc będzie z Wami... i z Nami.

02 marca 2008

Wspomnienia o Żarówce część II

Pamiętacie jeszcze wpis na temat Tworzenia fanfilmu "Żarówka"? Tekst jest dostępny w jednym z poprzednich postów, natomiast sam filmik jest tutaj. W czasie porządków na starym dysku twardym znalazłem kilka fajnych materiałów, w zasadzie większość z nich to już unikaty. "Never been seen". Zatem może na początek zdjęcia:

Skrót TNC obok napisu Żarówka 2 oznaczać miał "The Next Chapter" i był roboczym tytułem filmiku.

Gostek powyżej, to z kolei Darth Lord Abażur. :) Nie mam absolutnie pomysłu co on miał robić w filmie, niemniej - fajny kostium zaimprowizowaliśmy i fajne imię mu wymyśliliśmy. To czemu by nie skorzystać, skoro postać wykreowała się właściwie sama?

Z kolejnych materiałów, dostępnych już w Internecie, pozwolę sobie przypomnieć treść pewnego tekstu na Bastionie z Zapisem rozmowy Fixxer - Zapol z GG na temat planów dotyczących Żarówki II.

Zapol (23:28)
krecimy sequel... "zarowka strikes back"
Zapol (23:29)
masz pomysl na scenariusz?
Fixxer (23:29)
stlucze druga????
Fixxer (23:29)
tym razem w kiblu
Zapol (23:29)
darth zarowka nie da se dmuchac w kasze
Fixxer (23:29)
albo w kuchni
Fixxer (23:29)
wiem!!!
Fixxer (23:30)
pomalujcie zarowke na czarno
Zapol (23:30)
zemsta bedzie... swiecaca
Zapol (23:30)
i ubierzemy w kaptur :)
Fixxer (23:30)
czarna nie bedzie swiecic......
Zapol (23:30)
a moze by zrobic taki morphing jak w terminatorze 2?
Fixxer (23:31)
i bedzie uderzac blyskawicami :)))))))
Zapol (23:31)
zarminator
Fixxer (23:31)
=:-O
Zapol (23:31)
co to... punk?
Zapol (23:31)
ŻARMINATOR ?
Fixxer (23:32)
z wrazenia wlosy mi stanely
Fixxer (23:32)
Żar Vader?
Fixxer (23:32)
Darth Żar?
Zapol (23:32)
postrzelimy zarowke z wiatrowki i puscimy od tylu
Fixxer (23:33)
ciekawe
Zapol (23:33)
zarowka zleps bek
Fixxer (23:33)
nono
Fixxer (23:33)
a moze :
Fixxer (23:33)
episode II
Fixxer (23:33)
odlamki kontratakuja
Zapol (23:34)
błehehehehehehe
Zapol (23:35)
return of the żardaj
Zapol (23:36)
żar żar binks?
Fixxer (23:36)
wez 1 000 000 zarowek
Fixxer (23:36)
bedzie "attack of the clones"
Fixxer (23:38)
albo Żarba the Hutt
Zapol (23:39)
ksiezniczka żyrandala
Fixxer (23:39)
obi wan żarobi
Zapol (23:40)
master jazeniowka
Fixxer (23:40)
ile ma watow MOCY??????
Zapol (23:41)
republika OSRAM kontra imperium PHILIPS
Zapol (23:42)
no to sie szykuje megaprodukcja :)
Fixxer (23:42)
a pod koniec wszystko opanuje ciemna strona mocy
Fixxer (23:42)
wysiada korki :)

Ok. Na razie tyle. Jak coś mi jescze wpadnie w ręce, to zamieszczę :) Pozdrawiam serdecznie.

28 lutego 2008

Kraków się organizuje...

23 lutego miałem okazję być na spotkaniu Krakowskich fanów Star Wars. Veni vidi, a vici to niekoniecznie:) można powiedzieć.

Po zbyt długiej jeździe autobusem z Zakopanego (korki, korki, przebudowa zakopianki i formalny koniec ferii) chwile musiałem poświęcić na znalezienie lokalu w którym trwało spotkanie. Udało się i w końcu znalazłem się w gronie fanów Krakowskich. Już trwały dyskusje na temat komiksów i serialu Clone Wars. Potem zaczęto dyskutować na temat głębszego zorganizowania się Krakowskiego Fandomu. Zresztą długo by opowiadać...

Ważne są następujące fakty:
  • Pojawiło się "nowe pokolenie" fanów w Krakowie, którzy zaczynają działać, bo "starzy fani" krakowscy (taaak Imladris w klimatach Star Wars! - to było to...) już coraz bardziej przyciskani są przez prozę życia.
  • Jest ich sporo, fanów znaczy i nie są to tylko "dzieciaki". Plusy są niezmierne - nie jest to "fanklub" zakładany przez trzech kolegów z podwórka, ale naprawdę jest tam kilkanaście osób chętnych do działania. Wiek także jest zaletą - o ile młodzi fani wnoszą wiele świeżości do wszelkich działań, o tyle starsi mają po prostu więcej możliwości załatwienia pewnych spraw.
  • Mają różne zainteresowania - to znaczy nie są to na przykład fani li tylko Star Wars RPG, ale świata Gwiezdnych wojen pojętego jako filmu, komiksy, książki i inne jego elementy.
  • "Nie urwali się z choinki". To znaczy, że już jakoś tam istnieją na forach (głównie Bastionu) a nie są li tylko (co wspominałem wyżej) "kolesiami" z podwórka.
  • Mają tam naprawdę ładne fanki :)
To tyle w wielkim skrócie. Naprawdę - jest pod wielkim wrażeniem waszych działań i pora czekać na jakiś projekt spod waszej ręki! Pozdrawiam cieplutko i mam nadzieję, ze będziemy w kontakcie.

12 lutego 2008

The making of Żarówka

"The Making of Żarówka" to w zasadzie dorabianie ideologii do czegoś drobnego i z pozoru nic nie znaczącego. Żarówka okazała się jednak swego rodzaju hitem, a może bardziej jej recenzja (dostępna tutaj, na Bastionie) napisana przez Jacksona. Cały film jest to zapisem naszych wygłupów i "testów CGI". Naszych czyli Zapola i moich.

Ot po prostu dwoje siedemnastolatków ma kartę TV do komputera, 3D studio Max (w wersji 2.5) i kamerę - wielką i ciężką VHS, na duże kasety.
Pewnego dnia po prostu machałem kilkadziesiąt razy kijem (gazrurką - nawet są na strychu gdzieś, więc chyba powinienem ofiarować je do jakiegoś muzeum...) i w czasie jednego takiego machnięcia Zapol pstryknął przełącznikiem od lampki, która stanowiła jednocześnie jedyne oświetlenie na planie. Ja wtedy powiedziałem po chwili (tak - improwizacja) "i skasował żarówkę", bo naprawdę z punktu widzenia kamery wyglądało to tak, jakbym gazrurką walną w znajdującą się poza kadrem lampkę. Potem jeszcze kilkanaście razy próbowaliśmy nagrać powtórki tego, jak się zdawało, śmiesznego ujęcia. Żadne jednak nie wyszło, w naszym mniemaniu tak dobrze jak to pierwsze - improwizowane. Dorobiliśmy efekty. Zapol położył w 3d Studio Maksie maskę miecza świetlnego, oraz dorobił napisy końcowe, oraz "logo wytwórni" LSB Films, czyli "Liceum Stefana Batorego Films". Znacznie później do filmu dodałem dźwięk miecza świetlnego i tłukącej się żarówki.

Popularność "Żarówki" zaowocowała próbą nakręcenia ŻARÓWKI II. Nie żartuję, naprawdę. Odbyły się nawet zdjęcia do owego filmu. Miał tam wystąpić m.in. Darth Abażur i jego mistrz - sama Darth Żarówka, obecna, choć w poprzednim filmie wydawałoby sie, że skutecznie stłuczona.
100 procent zdjęć odbyło się na zielonym tle (płachta dzięki Mareckiemu!). Nie bardzo wiadomo, gdzie teraz jest kaseta z materiałem filmowym. Nie trafiła ona po nakręceniu do żadnej obróbki, ani nawet do wstępnego montażu. Powstały bodajże dwa zdjęcia z serii "Select" oraz chyba jedne czy dwa próbne rendery "tych złych" postaci, które miały powstać całkowicie cyfrowo. (Jak tylko gdzieś znajdę te "Selecty" - to je zamieszczę na iFandom).

Jedno jest pewne. Gdyby powstała Żarówka II to pewnie by nie powstała "Krypta", bo miejsce pogiętego fanfilmu SW byłoby już zajęte. :) Choć oczywiście nie da się ukryć, że założenia obu tych fanfilmów były zupełnie różne, o il wogule Krypta jakoweś miała... To chyba tyle na temat Żarówki i Żarówki dwa...

Z mroźnej i zasypanej Bukowiny Tatrzańskiej kończę nadawania i jak zwykle - Stay Tuned!

05 lutego 2008

Żarówka

Pamiętacie szał fanów na punkcie jednego prostego filmu? :P Przypominamy go dzisiaj! O kulisach powstania tego filmiku - już niedługo na iFandom!



Konwenty... Spotkania... Akcje...

No i odbyło się... kolejne wystąpienie fanów Gwiezdnej sagi. Tym razem w Warszawskim Paradox-Cafe. Tym razem program trwał godzinę. Tym razem, zaskoczeniem nie był fakt, że targetem były dzieciaki. Tym razem również było przyjemnie, zabawnie i wszyscy byli zadowoleni. Oczywiście były gry i zabawy, były atrakcje, był pot, krew i łzy. Innymi słowy normalka.

Nasuwa się jednak jedna myśl...

Przydało by się, aby fani przestali improwizować i naprawdę wzięli się do pracy. Przygotowali coś raz ale porządnie. Pytanie które kołacze mi się po głowie przez ten cały czas: Dlaczego wszystko musi to wyglądać jak scenografia do dennego filmu. Dlaczego nie umiemy wykorzystać naszych zasobów, siły, motywacji i zrobić czegoś porządnie?

Konwenty... Polskie "konwenty" to pomyłka. Czy widzieliście jakiś polski Konwent przez duże K? Ja nie! CorusCon, Dagobah, Kamino, Alderaan... wszystko to są jedynie podrygiwania tego co jest zagranicą. Może jest to kwestia tego, ze jesteśmy Polakami i nie umiemy niczego poprowadzić do końca DOBRZE?

Wszystkie akcje, konwenty to improwizacja. Bardziej lub mniej przygotowany program... ale co z tego? To i tak improwizacja. Może właśnie dlatego nie biorą grupy polskich fanów Gwiezdnych wojen pod uwagę jako oddzielnej grupy? Bo może w ich oczach jedyne co umiemy robić to pić piwo, klepać się po pleckach oraz należeć do 4 stowarzyszeń na raz? Bo może polski Fan jest niepoważnym nastolatkiem z trądzikiem i problemami emocjonalnymi, dlatego też przyłącza się do stowarzyszeń, robi w nich raban i burdel po czym zakłada własne?

Może po prostu nie dorośliśmy?

03 lutego 2008

Nic się nie dzieje...

Niewiele się dzieje i nie mam tutaj na myśli tylko Bloga. Fandom stoi, a iFandom razem z nim. Niby pojawia się od czasu do czasu nowa książką (Amber raczy nas raz na 3 miesiące...), Niby Fandomową brać obiegł news, że wreszcie FANKA z prawdziwego zdarzenia została tłumaczką Amberu i być może ustrzeże nas to przed wpadkami tłumaczeniowymi, niby Miagi działa, aby zawiązać "związek fansiteów"... Odnoszę wrażenie, że są to jednak kroki w pustkę. Nic się nie dzieje moi mili Państwo na naszym fandomowym podwórku. Czyżby z braku nowych podniet w postaci oczekiwania na nowy film wypalało się w nas to wszystko, a może to tylko moje takie wrażenie?

Bo gdzie się nie ruszyć - to wszystko już było. Odnoszę wrażenie, ze brakuje już jakiś świeżych pomysłów na to, co robić z Fandomem. Nadal wszyscy podążamy tymi samymi, przetartymi ścieżkami. O ile działania Miagiego są pewnym nowum (choć nie bardzo wiem, do czego mają prowadzić - ale z oceną się wstrzymam, aż będzie coś niecoś więcej o działaniach S.W.O.R.A wiadomo) to na stronach internetowych związanych z SW nic sie nie dzieje. Pojawiają się niby newsy mniej lub bardziej regularnie, ale ogień w nas dogasa. Czy to tylko moja obserwacja, czy mam rację i potrzeba kolejnego Alderaanu 2004, aby się Fani zebrali do kupy?

Od czasów 2002 czy 2003 roku, kiedy an Bastionie pojawił się pomysł oficjalnego, polskiego fanklubu nie zbliżyliśmy się do powołania go ani na krok. Oczywiście pomijam tutaj kwestię tego, czy warto taki klub powołać czy nie, czy daje on nam jakieś bezpośrednie korzyści, czy nie, zaznaczam fakt, że nic się w tej kwestii nie ruszyło. Dlaczego nikt jakoś nie pociągnął (może pod inną nazwą :) ) projektów 30sw.pl i Fandom United? (To drugie to już słowo legenda :P).

Oczywiście moich apeli nikt nie posłucha, ale i tak zaapeluję. Uświadomcie mnie, dajcie znać, że się mylę i fandom żyje, działa i nadal jest pełen świerzych pomysłów! Niech Moc będzie z Wami! - I z duchem Twoim! ;)

25 stycznia 2008

Kopalnia Dolarów

Kiedyś czytałem w jakieś gazecie o tym ile w sumie zarobiły Gwiezdne wojny. Zapamiętałem jedynie horrendalną sumę 1 miliarda dolarów - tyle bowiem zarobiło Mroczne Widmo na wszystkim, co było firmowane tytułem tej części Sagi. Pamiętam, że potem dokonałem obliczeń ile w sumie zarobiły Gwiezdne wojny. Można było by załatać dziurę budżetową!

Najciekawsze jest jednak to, że pod względem ekonomicznym, rynek nie czuje przesycenia tytułem Star Wars. I efektem tego jest, ciągłe sukcesywne wysysanie kasy. To z nowej ścieżki dźwiękowej, to z nowej poprawionej wersji poprawionej wymasterowanej super cyfrowej obrobionej platynowej edycji nigdy wcześniej nie pokazywanych scen z nie wykorzystywanych ujęć... Aż głowa boli... Normalnie jak proszek... kolejny typ proszku tej samej firmy jest jeszcze lepszy od poprzedniego... Nie widzisz różnicy to po co przepłacać?

Money, money, money Must be funny In the rich mans world... Czy nie zastanawialiście się jak to by było gdyby...

... no właśnie gdyby Gwiezdne wojny nie odniosłyby sukcesu? Dokąd by powędrowały te miliardy dolarów? Na co byście wydali wszystkie tysiące złotych na które złożyły się np. dojazdy na konwenty, stroje, figurki, gry, filmy, kolejne edycje ścieżek dźwiękowych? Czy nisza ta zapełniona była by innym filmem tego typu? Może Star Trek?

Niemniej jednak. Gdybać nie ma sensu. Star Wars są w naszym życiu. I chyba nie wyobrażamy sobie go bez tego filmu. Najciekawsze jest jednak to, że rynek i target produktów markowanych tą nazwą, jest wciąż nienasycony. To marzenie każdego ekonomisty, producenta. Szczytem jest to, że kolejna z rzędu edycja filmu dobrze się sprzedaje. Film zarabia! Ok przyznaje się. Sam posiadam kilka wersji tego samego filmu. TO jest właśnie clue całego istnienia! To, że kupisz coś pomimo, że to coś posiadasz... To zowie się dobrem ekskluzywnym. A to jest wyznacznik zamożności społeczeństwa. I tutaj nagle paradoks! Fani Polscy są raczej biedni... ale rzeczy spod znaku Star Wars sprzedają się bardzo dobrze...

Wchodząc zatem w tematykę opartą na wiedzy z książek, śmiało mogę zapowiedzieć kolejny post. Tym razem dotyczący mamony i marketingu tytułu Gwiezdnych wojen... do niedzieli...

24 stycznia 2008

Polski "American Dream"

Polski American Dream. Czy aspekty, poszukiwania Amerykańskiego Snu, dotykają również i fandom - w tym wypadku Polski Fandom? Czy pragnienie o dobrobycie spostrzegane przez pryzmat posiadania, figurek, strojów, filmów, książek i wszelkiego innego rodzaju zbieractwa; wzbudza się u każdego zfreekowego fana sagi Gwiezdnych wojen?
Sądzę, że to pytanie powinien sobie zadać każdy z nas. Tak naprawdę to chyba jednak znamy odpowiedź...

Z drugiej jednak strony, scena fandomu Star Wars w Polsce, jest daleko za murzynami jeżeli chodzi o poziom, zorganizowanie i styl prezentowany przez ludzi, organizacje - i ogólną całość.

Jedynie można sobie pomarzyć jak by mogło by to wyglądać.

Czemu?

Niektóry powiedzą, że powodem jest brak środków. Jednak wiem, że to nie jest do końca prawda. Wiem jednak, że fanów SW w Polsce jest za mało, aby ktokolwiek brał ich pod uwagę jako oddzielna grupa, jako swoisty target. Tak niestety, poważnych fanów SW, którzy np. są gotowi wydać 15 złotych miesięcznie aby kupić gazetę poświęconą tylko i wyłącznie Gwiezdnym wojnom jest zbyt mało aby brać ich jako target. Jako źródło dochodów, jako coś w co można zainwestować aby uzyskać zwrot zainwestowanych pieniędzy.

Prawda jest brutalna, ale jakże prawdziwa i jak często potwierdzana faktami. USA jest 27 razy większa, ludzi jest 7 razy więcej. Fanów jest więcej, mają większą "kieszeń", więcej czasu, zapału i chęci. Mniej rywalizacji, więcej współpracy - bo to w końcu Amerykanie. Jak to mawiał Józef Piłsudski Dowodzić polakami w czasie wojny to zaszczyt, jednak w czasie pokoju to gorzej niż stadem baranów.

Podsumowując, aby w Polsce coś zdziałać i osiągnąć Polski Fandomowy amerykański Sen, najpierw trzeba zacząć współpracować, odrzucić prywatne animozje i zachcianki, stanąć ponad wszystko i popatrzeć na całość z dystansem osiągając konsensus i porozumienie pomiędzy tym co CHCE a tym co MOGĘ DAĆ. A wierzę, że jest to możliwe, tylko wymaga to troszkę czasu i wykształcenia smaku i wyrafinowania w całym fandomie.

Nowy redaktor

Dzięki Waszym odwiedzinom, których jest coraz więcej iFandom może się rozwijać. Owo zainteresowanie fanów sprawiło, że zainteresowali się nami także pracownicy Lucasfilm LTD. Kilku osobom mówiłem zresztą o dość częstych wizytach na iFandom pochodzących z Kaliforni. Aby dostarczyć Wam najlepszych informacji o ruchach fanowskich i wydarzeniach poprosiliśmy... Samego Georga L. o redagowanie naszego serwisu. O dziwo... zgodził się! Od dziś jego posty znajdą się na naszym blogu. Fantastycznie!

Amerykańscy przyjaciele pilnie oglądają rozwój fandomu w Polsce. Teraz zaczną się wypowiadać na jego temat na łamach iFandom! Zatem... Stay Tuned!

23 stycznia 2008

Warszawski WOŚP

Oj obiecałem, że zaraz po finale pojawi sie na blogu relacja, czas jednak płynie a relacji brak. Przepraszam, brak czasu. Już nadrabiam. Oto relacja z eventu fanów w Warszawie.


Powinienem chyba zamiast "WOŚP Warszawski" powinienem napisać WOŚP Mazowiecki. A gdyby zaszaleć, to można by powiedzieć, że to WOŚP multiwojewódzki. Otóż Poza ekipą S.W.A.T. i Outlandera w Warszawie pojawiły się także reprezentanci z Trójmiejskiego Kamino oraz silna ekipa ze Skierniewickiego Utapau. Nie należy oczywiście zapominać o polskich przedstawicielstwach "zachodnich" kostiumowych grup fanów - czyli "501st" i "Rebel Legion". Tyle w kwestii wymienienia gości.

Co się działo?
Ekipa spotkała się kilka minut przed 7 rano na Placu Bankowym w Warszawie. Ludkowie się schodzili powoli, już po wstępnych ustaleniach i "małej odprawie" zapakowaliśmy się w samochody. Część z pojazdów była podstawiona przez organizatorów sztabu WOŚP z Marek, a część - to były nasze prywatne. Po kilku minutach jazdy dotarliśmy do centrum handlowego M1 w Markach. Wszystko sprawnie i ładnie. Szybko fani zajęli miejsca i rozpoczęła się zabawa. Cały czas towarzyszyli nam harcerze z puszkami Orkiestry. W M1, ku uciesze dzieciarni można było zobaczyć szturmowców na karuzeli, czy powalczyć na miecze z Lordem Vaderem.

Ponownie odbyła się także Akademia Jedi. Dzieciaki naprawdę były zachwycone. Jeden chłopczyk bardzo przezywał swoje szkolenie i bardzo sie przykładał i otrzymał za to nawet specjalne podziękowania na dyplomie. :) Super sprawa. Po prezentacji w centrum handlowym przejechaliśmy do szkoły w Markach, gdzie mieścił sie sztab. Tam odbyła sie jedna mała akademia Jedi i pokaz walki na miecze świetlne. Na zdjęciu poniżej - zafascynowani widzowie.

Dostaliśmy także porządny obiad (wielkie dzięki organizatorom sztabu w Markach!) i zaraz potem wyruszyliśmy do Warszawy do sztabu na UW. Po przebraniu sie z powrotem w stroje i wypiciu ciepłej herbaty ruszyliśmy na miasto. Z tego czasu jest zdecydowanie mniej zdjęć, bo wtedy już musiałem pilnować ekipy, żeby rozweselona gawiedź pod Pałacem Kultury nie zabrała im mieczy i blasterów. Nie było za bardzo ręki, aby trzymać aparat.

Ruszyliśmy w stronę Pałacu Kultury oblepiając serduszkami i nadstawiając puszek. Kwesta - jak to kwesta - przebiegała całkiem nieźle. Podobnie jak rok temu - byliśmy pod Pałacem w czasie światełka do nieba. I cały czas uważając, żeby nie zostać zadeptanym i co ważniejsze, aby nasz Lord Vader i szturmowcy nie zostali wdeptani w ziemie nadal trwała nasza kwesta.

Wszyscy spisali się rewelacyjnie. Szczególnie dzięki dla Utapau którego member w momencie kiedy pijaczek przyczepił się do Vadera szybko zareagował. Podsumowując: zbiórka nie była rekordowa, ale liczba fanów przybyłych do Warszawy i zabawa - przednia.

A tak na marginesie: więcej zdjęć jest w galerii na Picassie: http://picasaweb.google.com/yako.wasiak/AkcjaWOP2008. Zapraszam! A nastepny, specjalny post, już jutro :) Zapraszam do komentowania!

UPDATE:
Picasa SlideshowPicasa Web AlbumsFullscreen


08 stycznia 2008

Polski podcast SW

Pora chyba napisać o kolejnym przejawie Polskiego fandomu. Mam tutaj na myśli podcast SW o wdzięcznej nazwie "StarCast".

Audycja wystartowała w maju zeszłego roku. I jakoś na początku nie zachwyciła mnie. Wysłuchałem kawałka pierwszej części. Podkład muzyczny zbyt głośny, nie najlepsze nagranie - jakoś poczułem się zniechęcony do StarCasta. To trwało do niedawna. Pomyślałem sobie, że znowu spróbuję i odsłuchałem ostatni "odcinek" Polskiego gwiezdnowojennego podcastu. I wrażenie znacznie lepsze! Nie wiem, czy to chłopaki (i dziewczyny) popracowały troszkę, czy jakieś ja miałem inne oczekiwania. Prawda jak zwykle pewnie leży po środku. Niemniej - warto chyba tego posłuchać. W podcaście znajdują się informacje o komiksach, książkach i o zdarzeniach fandomowych. Wszystko - bez nadmiaru zbędnej gadaniny. Dzięki temu można sobie taki podcast ściągnąć, zapisać w pamięci swojego odtwarzacza mp3 i posłuchać w tramwaju jadąc do szkoły / pracy.
O ile wykonanie jest całkiem niezłe i przyjemnie się tego słucha to zastanawiam się nad targetem owego podcastu. Bo jeśli ktoś codziennie odwiedza portale internetowe o Star Wars i czyta wszystkie newsy jakie się tam pojawiają, to w podcaście nie znajdzie nic nowego. Z kolei z drugiej strony, robienie ze StarCasta audycji "gadanej", z komentowaniem aktualnych wydarzeń i "luźną nawijką do mikrofonu" jest niezbyt dobre ponieważ audycja nam się rozrośnie i grozi to tym, że zamiast treściwego przekazu zaserwowany zostanie nam jakiś bełkot i wygłupy. Zatem dla kogo? dla zwykłych fanów czy star warsowych geeków? Tego nie wiem.

Pomijając już zupełnie dywagacje na temat targetu StarCasta - jest on naprawdę nieźle zmontowany. Wycięto wszystkie "nieprofesjonalnie brzmiące" "yyyyyy", "eeeee" i tym podobne. Całość jest treściwa i co dla mnie bardzo ważne - wypowiedziana po polsku, literacką polszczyzną, a nie przefajnowanym pseudodialektem pełnym (rozmyślnie wprowadzonych lub nie) błędów językowych. Zarzucić można StarCastowi, że jest drętwy. Ale jak dla mnie - to jest jego największa zaleta. Prowadzący, niczym spikerzy wiadomości telewizyjnych odczytują przygotowane newsy. Nie ma improwizacji. Bo nie każdy wie, że do dobrej improwizacji trzeba się bardzo dobrze przygotować... Dzięki chłopaki za te audycje!
Ok. Kończę to gadanie i zapraszam na bloga StarCasta. Posłuchaj audycji!

02 stycznia 2008

Gwiezdne wojny i WOŚP

Fani Gwiezdnych wojen od jakiegoś już czasu współpracują z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Kiedy to się zaczęło? Jak to wygląda zakulisowo? To właśnie znajdziecie w Tym poście, zatem zapraszam do zapoznania się :)...

Było to w 2005 roku. Jedna osoba, czyli Mike, wtedy dowódca Polish Outpost, przyjechał do Warszawy na zaproszenie jednego z centrów handlowych (nie pomnę już którego... Wola Park bodaj, ale mogę sie mylić). Przez cały dzień dzielnie kwestował w stroju szturmowca i zebrał naprawdę sporą ilość gotówki. Od tamtej pory fani współpracują z Fundacją Jurka Owsiaka. Rok później, w 2006 roku, znowu PO zbierało pieniądze w centrum handlowym. Była Ceta w kostiumie Guri, Był Mike w stroju szturmowca, Był JORUUS jako oficer imperialny Był Grey także jako szturmowiec, pojawił się też Maska i było też kilku innych fanów. Ogólnie - super :) Zebrano znowu rekordową kwotę. Ponad 4 tysiące złotych.

Oczywiście nie zabrakło także znajomych, którzy pomogli w kwestowaniu chłopakom i dziewczynom z PO. (Ja wtedy kupiłem swój dmuchany, piszczący młotek, który cały czas leży w pokoju)
Najważniejsza jest chyba jednak kwota - bo w końcu o to w tym wszystkim chodzi - o pieniądze dla dzieciaków. W kolejnym roku (2007) działania były już na większą skalę. Zbierano pieniążki w Bydgoszczy (świetna impreza koordynowana przez bydgoskich Fanów). Odbyła się także (jeśli dobrze pamiętam) impreza w Trójmieście. Warszawa natomiast przeżyła za to prawdziwy najazd fanów. Grupa PO i przyjaciół nie kwestowała jak w poprzednich latach - zajęli się propagowaniem fanostwa w "sztabie głównym" - to znaczy byli w siedzibie TVP wraz z Jurkiem Owsiakiem. Pojawili się także na scenie podczas światełka do nieba. Pozostali Fani zajęli się tym, o co chodzi w Orkiestrze - zbiórką pieniędzy. W kostiumach paradowali ulicami (pomagając wydziałowi Prawa i Administracji UW). Pojawili się nawet na "Światełku do Nieba". - Momentami było śmiesznie - fani na głównej scenie i fani z puszkami wśród publiczności :). Wynik zbiórki - był rekordowy - ponad 4 tys. złotych (w jednej tylko puszce było ponad 2 tysiące złotych, a zbieraliśmy tylko przez nieco ponad dwie godziny, z uwagi na mróz.) To było coś, a w Tym roku (2008) zapowiada się jeszcze ciekawiej!

Mam jednak coraz więcej zastrzeżeń w związku z finałami. Niby z roku na rok coraz więcej pieniędzy jest zbieranych, niby coraz więcej wolontariuszy w tym uczestniczy ale...
Należy podkreślić fakt, że poza TV Trwam, która wiesza psy na Owsiaku, przez całe lata jego działalności nie pojawił się żaden "smrodek" czy oskarżenia o to, że ogromne przecież pieniądze są wykorzystywane w
nie odpowiedni sposób. Ja rozumiem, że Jurek pokłócił się z TVP (bo chcieli mniej godzin poświęcić na nadawanie finału - co w sumie mnie nie dziwi, zajmowanie przez cały dzień kanału ogólnopolskiego po to, żeby nadawać w zasadzie to samo od wielu lat... nie jest najlepszym rozwiązaniem pod względem marketingowym.) Ale zakładanie swojego własnego "Owsiak TV" i ładowanie w to pieniędzy które MOGŁYBY iść na dzieciaki... Coś jest chyba nie tak. Ja wiem, że zbiórka podczas finału jest kierowana na pomoc dzieciom, a także na działalność statutową fundacji i nie zamierzam od razu krzyczeć za TV Trwam, że Przystanek Woodstock to orgia narkomanów za pieniądze z finału WOŚP, bo tak nie jest, ale czy przypadkiem WOŚP nie idzie trochę nie w tę stronę? A może tylko ja tak kraczę i wszystko będzie ok i okaże się, że to Jurek ma rację. Tego jemu i WOŚPowi życzę.

O tym jak było w tym roku napisze oczywiście na iFandom - ale to już po finale. Obiecuje też więcej zdjęć. :)

A już tak zupełni na marginesie: witam w Nowym roku! Mam nadzieję, że będzie tak samo (a nawet bardziej) owocny w wydarzenia fandomowe jak poprzedni. Sobie natomiast życzę (hehe, a co!) aby liczba czytelników tego bloga nadal się powiększała i żeby nie zabrakło tematów do opisywania.