29 listopada 2007

Clowny w kostiumach

Czy wiesz, co ludzie - nie fani Star Wars mówią, kiedy widzą człowieka w kostiumie postaci ze Star Wars? Poniżej przytaczam kilka takich wypowiedzi, czasami są one śmieszne, innym razem żenująco głupie, a czasem, po prostu wyrażają zainteresowanie.

Ostatnio, podczas kolejnego spontanicznego happeningu w centrum Warszawy miałem okazję, przy okazji robienia zdjęć, nasłuchać się tego, co mruczeli mijani przechodnie. I tak usłyszałem:

- Tego czarnego [o Vaderze] to ja się boję - jakaś na oko 50 letnia kobieta.
- O! Transformersy - to o szturmowcach.
- Patrz! Roboty! - to zarówno o Vaderze jak i Szturmowcach
- Power Rangers! - jak wyżej... nie mam pytań... :/

Oczywiście to tylko nieliczne przykłady, tych mniej śmiesznych w stylu "debile" czy "ciekawe co oni reklamują", nie wymieniam, bo i po co? Generalnie pokazywanie się w kostiumach jest fajne, niemniej konkluzja jest smutna... Nie bardzo wiadomo dla kogo owo spontaniczne pokazywanie się w kostiumach ma być przeznaczone. Każde działanie musi mieć przecież jakiś cel.

Dla widza nie-fana nie ma różnicy tak naprawdę, czy ma przed sobą Vadera, czy clowna. Tak, tak proszę państwa - bolesna to prawda. Jesteśmy niczym więcej jak clownami, którzy kiedy zdejmą jakiś element swego stroju - przestają budzić zainteresowanie. Szturmowiec jest wszak szturmowcem tylko w hełmie, podobnie jak clown jest clownem tylko z czerwonym nosem.

Dla ludzi z zewnątrz jesteśmy właśnie postrzegani tylko przez "pryzmat" kostiumu. Nie wiedzą wszak ile trudu zostało włożone w to, aby taki kostium przygotować, nie wiedzą co poza chodzeniem w kostiumach robimy w związku z naszym zainteresowaniem. Dla ludzi z zewnątrz fan w kostiumie to to samo, co wynajęty aktor do reklamowania czegoś. Zatem - na ulicy taki szturmowiec jest po prostu clownem - daje radość gawiedzi.

I to jest pozytywny aspekt całości. Owo dawanie radości ludziom. Wszystko jest OK dopóty, dopóki nie zapomina się o tym, że zdejmując jeden element stroju - już przestajemy być szturmowcem, Vaderem czy Red Guardem, a stajemy się Marianem, Cześkiem, czy Stefanem. Nie lans chodzić w niekompletnym stroju. Po prostu.

A tak off-topic. Zajrzyjcie koniecznie na Pasaż handlowy Biblioteki Ossus. Pora przecież kupować prezenty, no nie?


26 listopada 2007

Pisze się Gwiezdne wojny!

Całe życie wydawało Ci się, że wiesz, jak pisać tytuł naszego-ulubionego-filmu? Otóż - nie pisze się tego tytułu Gwiezdne Wojny.

Vigo jakiś czas temu uruchomił stronę Stop błędnym tytułom Gwiezdnych wojen. Strona, mająca formę "Internetowej akcji społecznej" jest warta uwagi. Właściwie nie sama strona, a temat który porusza.
Otóż według wszelkich zasad poprawności i ortografii polskiej, tytuł filmu Georga Lucasa, powinno się pisać właśnie "Gwiezdne wojny". W języku angielskim słowa w wieloczłonowym tytule filmu piszemy wielkimi literami (z wyjątkiem spójników, zaimków itp.). Mamy zatem: Star Wars, Lord of the Rings itp. Pisanie w podobny sposób tytułów polskich - jest po prostu naruszeniem zasad ortografii. W naszym języku bowiem tytuły filmów i książek, poprawnie zapisane, mają pierwszy człon pisany wielką literą, a pozostałe - małą, o ile nie są one nazwami własnymi. Stąd zatem pisownia Gwiezdne wojny, Nowa nadzieja, ale już Powrót Jedi, bo "Jedi" to nazwa własna. Zresztą - długo by pisać o zasadach ortografii - po więcej informacji odsyłam na powyższą stronę, lub po prostu do słownika ortograficznego. Poniżej zamieszczam kilka pytań, jakie nasuwają w związku z pisownią tytułu. Większość pochodzi z Bastionu:
  • "Jedi - pisane z wielkiej bo to kalka z angielskiego, gdzie oni piszą tak niektóre, ważne dla całości wyrazy".
Na Bastionie znalazła się także uwaga, że "Jedi" piszemy po polsku właśnie dlatego tak, że kilkadziesiąt lat temu, kiedy powstawały pierwsze tłumaczenia książek i filmów, właśnie tak to zapisano, a poprawnie powinno być "dżedaj". W pewnym stopniu jest to prawda. Niemniej istnieje taka zasada, że nie zapisuje się fonetycznie słów. Wymysłem ostatnich lat są chore moim zdaniem, zapisy: Szopen zamiast Chopin czy Szekspir zamiast Shakespeare. Zwłaszcza to ostanie nazwisko widuję na "szkolnych" wydaniach dzieł angielskiego poety, napisane chyba tak tylko dlatego, że mamy, (według wydawców!) w Polsce zbyt głupią młodzież, która nie wie jak się czyta nazwisko Shakespeare. Wracając do "Jedi" - to taka sama nazwa własna jak Toyota (a nie Tojota jak powinno się to zapisać po polsku), czy "Peugeot" (a nie Peżo). Tyle w tej kwestii.
  • "[Gwiezdne Wojny] gdzie mamy przecież WOJNY ogarniające całą galaktykę, a nie maleńki konflikt w Czeczenii. Pisanie więc tego z małej zakrawa więc na śmieszność".
Tutaj krótko, zacytuję Vigo i jego stronę: Wielkość konfliktu nie wpływa na ortografię.
  • "Gwiedne Wojny". Skoro pisze się "Władca Pierścieni"...
Pierścienie były konkretne. Jedyny pierścień, trzy dla elfów, siedem dla krasnoludów i dziewięć dla ludzi. To chyba tyle w tym temacie :)

A co TY myślisz? Zapraszam do komentowania!

22 listopada 2007

Falkon 2007 - Migawki

Oto przed Wami garść informacji (w formie dobrze znanej czytelnikom iFandom migawek).

Lokalizacja. Tutaj ciężko jendocznacznie określić ją pozytywnie lub negatywnie. Z jednej strony - budynek szkoły prywatnej wyższej (WYSPA - Wyższa szkoła czegoś tam i administracji) czyli już nie ma siedzenia w małych, szkolnych ławkach i toalety generalnie w dobrym stanie, a nie jak w państwowych placówkach oświatowych, w stanie opłakanym. Z drugiej jednak strony Falkon to ogromny konwent, zbierający co roku około 1000 ludzi. Ten budynek po prostu był za mały! Nie widziałem jeszcze konwentu w którym trzeba było się przeciskać na korytarzach - a na Falkonie - były takie momenty. Poza tym, jak to w szkole wyższej, mamy sale wykładowe, z projektorami i tablicami, które doskonale nadają się na sale prelekcyjne, ale mamy także malutkie salki ćwiczeniowe, które jako sale prelekcyjne się już nie bardzo nadają, a tym bardziej jako sale sypialne - ciasne i duszne, i jest ich zdecydowanie za mało. Zatem lokalizacja to plus i minus jednocześnie. Nie mogę jej jednak porównać z poprzednią miejscówką Falkonu, gdyż edycja 2007 konwentu byłą moją pierwszą.


Blok Star Wars. Na Falkon jechałem w błogim przeświadczeniu, że będzie to jeden z nielicznych konwentów, na które jadę jako stu procentowy uczestnik. Nikt z Warszawy, ani ja sam, nie musieliśmy prowadzić żadnego punktu programu. Mogliśmy się skupić tylko na oglądaniu tego, co przygotowali inni. Oczywiście w centrum naszych zainteresować był blok SW przygotowany przez Lubelskich Fanów. To co zaprezentowali było standardowe, ale mieściło się w "górnej granicy standardu". Prelekcja o efektach specjalnych - mieliście świetne materiały wideo, ale chyba można by chyba powiedzieć coś więcej. Ale mimo to było świetnie. Konkurs konstruktorski - Falcon i reszta byli w swoim żywiole, i oczywiście zgarnęli główną nagrodę za Snowspeedera. Prezentacja fanfilmów - konwentowy standard i klasyczny zapychacz. Jest to sprawdzony hit bloku Star Wars, więc i tutaj zgromadził ogromną liczbę widzów. Konkursy - także ogromny plus, zwłaszcza, że nagrody były dość cenne. Generalnie - plus za przygotowanie bloku, choć oczywiście sala w której się to odbywało była zbyt mała, i co za tym idzie - duszna, ale to już nie zależne było od Lubelskich fanów.


Sklepy i Jedzenie. Na miejscu konwentu działał barek, można by powiedzieć, że była to w zasadzie mała restauracja. Napoje ciepłe i zimne oraz dania obiadowe w przystępnych cenach - ogromny plus! Poza tym na teren konwentu można było zamówić dobrą pizzę. Zatem konwentowicze nie chodzili głodni. Plus dla organizatorów. Ze sklepami ze stuffem nie było źle, choć nie było ich wiele. Na uwagę zasługiwała przede wszystkim BARDZO bogato wyposażona księgarnia Solarisu, mająca w swojej ofercie nie tylko książki wydane przez to wydawnictwo. Poza tym było stoisko sklepu Bard i kilka innych. Generalnie wszystkie bardzo dobrze wyposażone w najróżniejszy asortyment. Było gdzie zostawiać pieniądze.

Rozplanowanie atrakcji. Tutaj już gorzej. Po części problem ten był spowodowany zapewne wielkością sal w budynku, bo oczywiste jest, że ważniejsze bloki dostawały większe sale, a mniej ważne - mniejsze. Niemniej, nie widziałem żadnej logiki w rozmieszczeniu sal. Nie... OK, mała logika była - sale do prelekcji RPG (aż dwie) były obok siebie. No po prostu budynek był dziwnie zbudowany.


Ludzie. Tegoroczny Falkon zebrał podobno 1200 ludzi. I byli to ludzie przeróżni. Trafiali się "młodzi padawani", jak i starsi i wiekiem i stażem konwentowym. To na pewno sukces marketingowy organizatorów, ale czy dla młodszych były atrakcje - śmiem wątpić, ale może się nie znam - nie byłem wszak wszędzie.

Ochrona. Była, choć mało widoczna. Generalnie porządek był zachowany i nie zauważyłem jakiś większych incydentów związanych z bezpieczeństwem, a na tym punkcie jestem, jak co poniektórzy wiedzą, wyczulony.

Podsumowanie. Niby wszystko superaście, jakiś większych wpadek nie zauważyłem, Jedzenie było, papier toaletowy był, program bogaty - był, pomimo ścisku było gdzie przyłożyć głowę, to Falkon jakoś nie miał dla mnie duszy. Może sprawiła to jego wielkość, a może coś innego... Nie jestem w stanie stwierdzić co zaszwankowało, ale coś było nie tak, a może to ja się starzeję?... Mimo wszystko - dziękuję organizatorom. Odwaliliście kawał dobrej, rzetelnej roboty. Gratulacje.

Na razie mówię HOWGH. Jak jakieś przemyślenia wpadną mi do głowy w związku z Falkonem, to nie omieszkam napisać na iFandom.

16 listopada 2007

Alderaan 2004 - co w nas zmienił?

Oj dawno nie było już żadnego posta na iFandom. Cały wolny czas po prostu ostatnio poświęcałem Ossusowi, który na szczęście już działa na nowym serwerze. Wracamy do tematu! Alderaan 2004.

Kilka słów na temat tamtego konwentu znajduje się już na iFandom w tym miejscu.

Po Alderaanie 2004, zwanym także "Żenadą" coś się w fanach ruszyło. Śmiem twierdzić, że to właśnie po tym konwencie wiele grup fanów zaczęło działać w swoich środowiskach, aby jakoś scalić lokalnych fanów. Nie wiem, czy wiecie, ale na Alderaanie 2004 odbyły się także rozmowy ICO - BASTION, które rozpoczęły współpracę ze sobą, a wszelkie konflikty jakie były między tymi dwoma vortalami zostały odkreślone "grubą kreską". To był naprawdę krok naprzód, pomimo że sam konwent - jak pisałem już, był dość kiepski, żeby nie powiedzieć - zły.

Po Alderaanie 2004 czuło się naprawdę jedność fanów. Zastanawiam się tylko, czy tylko takie negatywne zdarzenie łączy ludzi? Bo jakoś potem - coraz mniej tą jedność było widać. Po Żenadzie - fani zobaczyli, że są siłą i że nie dadzą się robić w konia.

Po Żenadzie, w drodze powrotnej do Warszawy narodził się pomysł CorusConu, z którego już goście wracali zadowoleni. A to także postęp! Co będzie dalej z fandomem? Czy aby się scalił potrzeba znowu jakiegoś uderzenia, czegoś złego? Na razie to pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

A na iFandom Star Wars zmiana designu - to chyba widać. Jak się podoba? :) Do następnego posta!

03 listopada 2007

Kolesiostwo?

Ten artykulik będzie w pewnym stopniu rozwinięciem myśli zawartej już w tym poście. Zachęcam zatem do zapoznania się najpierw z tamtym tekstem.

Już dawno temu usłyszałem pewien zarzut, że fandom nasz malutki - starwarsowy jest strasznie "kolesiowski". Zacząłem się zastanawiać, co to znaczy. Słowo kolesiostwo ma negatywny wydźwięk niestety, i nie oznacza wcale tego że fandom jest pełen przyjaźni. Tak gwoli wyjaśnienia.

Kolesiostwo ma w sobie coś związanego z nepotyzmem. Kolesiostwo w tym przypadku to znaczy "obsadzani" stanowisk swoimi znajomymi.
(Z zarzutem "kolesiostwa" spotkałem się kiedy zbierana była tzw. kapituła nagrody fandomu Gwiezdnych wojen - Holokron.) Zastanówmy się, jaka jest droga wybierania współredaktorów do serwisów internetowych o SW, do jakiś fandomowych akcji czy do organizowania konwentów.

Pytanie tutaj się pojawia czy osoby do pełnienia jakiś tam funkcji w fandomie są wybierane dlatego, że są kolegami, czy mają kwalifikacje (i dlatego także mogą być kolegami)? Prawda jest zapewne po środku, ale słowo kolesiostwo nie powinno być używane w stosunku do tak małej - zamkniętej grupy jaką jest fandom starwarsowy w Polsce. Większość z nas zna się mniej lub bardziej i wie - mniej lub bardziej - kto jest konfliktowy, kto z kolei ma potężną wiedzę o figurkach, a na kim można polegać. I czy to jest kolesiostwo, kiedy wybiera się znajomego, który jednocześnie wiemy, że ma kwalifikacje?

Zresztą, pora chyba zmienić temat. Jesteśmy jednym fandomem i nie podobają mi się tutaj stwierdzenia "stanowiska", "kwalifikacje" - bo kiedy zaczynamy myśleć w tych kategoriach wydaje mi się, że zaczyna się dziać coś niezdrowego. Jakaś walka o stołki. W sumie przecież chodzi o zabawę, a nie o to kto zasiada "w kapitułach" czy jest "redaktorem"...

Więc jak ktoś jeszcze raz mi powie o kolesiostwie, to zabiję. :)